Zacząłem czytać cykl nie po kolei, ale mam wrażenie, że czytanie kolejno nie jest konieczne. Ba, może mieć nawet plusy, ponieważ przy Wędrowyczu i do języka opowiadania (zbyt potoczny, przez to nużący, nudny), i do prowadzenia akcji miałem zastrzeżenia: były proste, jak budowa cepa. Tu znajdziemy trochę stylizacji, które nieco wprowadzają w epokę, ale nie przeszkadzają. Lektura przez to jest nieco ciekawsza, ponieważ zajmuje to na chwilę wyobraźnię.
W sążnistym posłowiu autor kreśli tło powstawania tego cyklu, wspomina swoje podróże do Skandynawii i zabiegi źródłoznawcze, by adekwatnie i bez błędów oddać prawdę miejsca i epoki - materiały i przedmioty, jakimi się tam i wówczas posługiwano. Może i dobrze, że zwraca na to uwagę, ponieważ, prawdę mówiąc, podczas czytania raczej się tego nie zauważa, że autor odwalił kawał dobrej, dokumentacyjnej roboty. Ale bo też może objawia się to nie inaczej, jak brakiem zawodu po zamknięciu okładki tomu?. Liczę na to, że cofanie się do początku cyklu na tyle skomplikuje mi akcję, że będę miał z niej więcej radości.
Pomysł i przemieszanie epok przypomina mi trochę klimaty z cyklu Žambocha o agencie JFK (przenoszenie w przeszłość i przyszłość, przenoszenie technologii z innej epoki), jednak Pilipiuk skoncentrował się na jednym okresie historycznym i zamiast zapuszczać się w różne światy, eksploruje basen Bałtyku w 16 stuleciu a zwłaszcza funkcjonowanie Hanzy.
Jest to jednak ewidentnie powieść fantasy, choć z elementami powieści historycznej.