„Zdecydowałem się w tym tomie na układ chronologiczny, żeby pokazać, jaką drogę przebyła poezja Macieja Roberta – od przydymionych, kostycznych i elegijnych struktur, granitowych bloków pisanego tetrastychem wiersza osadzonego w rejestrach ośmielonej wyobraźni (…), do znacznie bardziej kapryśnych i oszczędnych wierszy-spostrzeżeń w stylu W.C. Williamsa, nierzadko sięgających po gnomę, rodzących się z jednego namysłu lub jednej, rozpisanej obserwacji. Bazą dla tej wędrówki jest historia Polski (zwłaszcza Łodzi) w dobie transformacji ustrojowej, pamięć migracji i awansu społecznego rodziny, pełzający schyłek PRL-u i wczesne lata kapitalizmu, z których wyłania się następnie przeciętny, mieszczański żywot autora jako reprezentanta współczesnej klasy średniej. W sferze nadbudowy pozostaje cała widmowa metafizyka, w której drobne, indywidualne decyzje bohaterów przecinają się przez lata z losowością zdarzeń, aż zostaną upamiętnione i wyestetyzowane w bardzo nietrwałym i etycznie wątpliwym medium wiersza. Skontrum jest właściwie opowieścią o nietożsamości, o temporalnym rozziewie i jego konsekwencjach. Każde kolejne odsłania bowiem postępujące braki inwentarza, odchodzenie od źródła, coraz bardziej podziurawioną przesłonę między zasadą i praktyką, normą i wyjątkiem, założeniem i stanem faktycznym. To, co Jacques Derrida ujął w swoim słynnym wykładzie w nośnej metaforze „gorączki archiwum”, doskonale oddaje starania podmiotów większości wierszy Roberta. Bo liryka to w ujęciu autora nieustanna peryfraza, spirala ciągu Fibonacciego, omawianie rozmytego, nieuchwytnego początku-centrum, praca narracji, która nie chce i nie może zbliżyć się do źródła (…)”.
– Jakub Skurtys (z posłowia do książki
Wydanie 1
– Jakub Skurtys (z posłowia do książki
Wydanie 1