Chyba przy okazji lektury cyklu Nory Roberts o braciach Quinn pisałam, że lubię właśnie takie serie: lekkie, pozytywne, zabawne i trochę wzruszające. A pierwszym tom serii ,,Marzenia" doskonale wpasowuje się w te ramy. Jest to opowieść o trzech kobietach, które wspólnie wychowały się w ogromnym domu na wybrzeżu Kalifornii. Każda z nich ma do opowiedzenia swoją własną opowieść, łączy je jednak wręcz siostrzane uczucie. Cykl rozpoczyna Margo, córka gosposi, która wyruszyła w wielki świat w wieku 18 lat. Zdążyła przez lata zdobyć wielką popularność i majątek oraz w jednej chwili wszystko to stracić. Teraz wraca do domu aby tam leczyć rany oraz na nowo okryć swoje marzenia i drogę do ich realizacji. Książki Nory Roberts mają to do siebie, że ciężko się od nich oderwać. Historie zawsze są świetnie opowiedziane a jej bohaterowie posiadają mnóstwo cech, dzięki którym łatwo ich jest polubić. Dramaty nigdy nie są aż tak straszne bo zawsze można znaleźć łatwy sposób do ich pokonania. Nie inaczej jest i tutaj. Znajdziemy to co lubimy: humor, wielkie uczucie, wzruszenia, mnóstwo optymizmu i szczyptę magii. Mimo to jakoś (przynajmniej w moim odczuciu) słabiej wypada otwarcie tego cyklu w porównaniu z innymi, pisanymi później. Zdecydowanie bardziej lubię braci Quinn, Kwartet Weselny czy trylogię Boonsboro.