No nie, jednak nie tym razem. Aż nie mogę uwierzyć, że coś takiego popełnił tak ceniony i lubiany przeze mnie pisarz. Wharton napisał ckliwy erotyk na tle pięknych pejzaży Paryża.
I nawet nie chodzi o to, że między kochankami było 22 lata różnicy wieku. To się zdarza, chociaż (historia zna takie przypadki), raczej to młoda dzierlatka przygruchuje sobie staruszka z kasą, a nie odwrotnie. Jednak jak napisałam wyżej, nawet nie o to chodzi, nie to mnie razi w tej historii, tylko to jakimi osobami autor stworzył swoich bohaterów.
Ona, lat 71, niewidoma, ale wszystko umiejąca. Radząca sobie doskonale nawet z wypisywaniem czeków, dzięki wymyślonej przez samą siebie metodzie. Dążąca perfidnie i z uporem maniaka do swojego celu. Małymi kroczkami, żerując na najniższych męskich instynktach (np. przez przysłowiowy żołądek do serca). A jednocześnie tak dziecinna i infantylna, że głowa mała. Bez żadnego doświadczenia potrafi "smakować" męskie jądra, a nie wie, że po stosunku penis traci wielkość i sprężystość, że o tych "sławnych" już i wspominanych przez tylu innych czytelników męskich sutkach nie wspomnę.
On, lat 49. żonaty i dzieciaty były korposzczur, który (na złość mamie odmrożę sobie uszy?) postanawia zostać paryskim kloszardem. Baaardzo kocha, jak twierdzi, swoją żonę i swoje dzieci i bardzo się kaja, jak to ich zawiódł.
Oto tych dwoje ludzi przypadkiem się spotyka. Po przeczytaniu całej książki i po tym, jak "zdolną" kobietą była Mirabelle...