Nawet krwawa rzeź wiedźm nie sprawiła, że Fae zaczęli interesować się potrzebami reszty świata. Zło nie śpi i zbiera się we wschodnich wnioskach, grożąc już nie tylko wiedźmom, ale także kobietom i Fae. Zaledwie troje reprezentantów Pięknego Ludu może stawić czoło tej sprawie — Muza, Bard i Zbieraczka. Niestety Fae ignorują wszystkie ostrzeżenia o zbliżającym się niebezpieczeństwie, dlatego bohaterowie muszą sięgnąć po ostatnią deskę ratunku. Muszą odnaleźć tego, który zdoła przekonać resztę, że czas opuścić swoje domy i ruszyć na ratunek.
Druga część trylogii o Tir Alainn skupia się przede wszystkim na kontynuacji krwawego wątku, który swój początek miał w “Filarach Świata”. Niebezpieczeństwo czeka na każdą kobietę, już nie tylko wiedźmy są zagrożone. Jedyna nadzieja leży w Pięknym Ludzie, który zdaje się umywać ręce od wszystkich problemów świata, choć ich klany mogą nieoczekiwanie i bezpowrotnie zniknąć. Książka “Światło i Cienie” była dla mnie spokojniejsza niż jej poprzedniczka. Akcja mocno rozkręciła się pod koniec, pozostawiając miejsce na zaskakującą kontynuację. Tak jak ostatnio, na wydarzenia patrzymy oczami kilku bohaterów. Naprawdę lubię ten moment, kiedy te różne perspektywy zaczynają się ze sobą przeplatać i w końcu łączą w całość. Mamy tutaj zarówno ‘starych znajomych’, jak i zupełnie nowe twarze. Bardzo polubiłam wątek Liama i Breanny (a już szczególnie, kiedy do akcji wkracza pewien jastrząb!), dużo ciekawych rzeczy działo się także w miejscu, gdzie zamieszkała Ari. Najmniejszym entuzjazmem pałałam tym razem do wątku Aidena i Lyrry, choć to oni odgrywali jedne z głównych ról. Znalazłam w tej książce miłość, znalazłam w niej grozę, strach, ale też nadzieję. Fabuła w dalszym ciągu bardzo do mnie przemawia i wywołuje ogromne emocje. Nie przypuszczałabym, że fantasy zauroczy mnie tak bardzo! Tekst czyta się naprawdę szybko, a to za sprawą wspaniałego stylu autorki. Z ogromną chęcią sięgnę po ostatnią część trylogii, gdy ujrzy już światło dzienne. Czuję, że seria zakończy się fenomenalnie!