Połowę książki wysłuchałam, a resztę przeczytałam. Przyznam się, że w połowie miałam zamiar porzucić lekturę, aż tak historia wydała mi się nierealna. Miałam takie wrażenie, jakie nieraz ma się czytając romans, że autor kreuje przed czytelnikiem rzeczywistość odległą o lata świetlne od życia. Natłok żywności, ubrań w naszej Europie sprawia, że czytanie o człowieku, który żywił się ziemniakami i oddawał ostatnie portki biednym sprawia, że jest to historia z innego świata.
No ale przemogłam się, i końcówka była bardzo piękna. Chce się wierzyć, ze tacy ludzi istnieli, że wierzyli w Człowieka, w JEGO DOBRO.
Poza tym, tak jak w 'Dzienniczku św. Faustyny' urzekła mnie skromność postaci. Lubię czytać o takich ludziach, lubię takich ludzi, korzy zdarzają się naprawdę, i trzeba może więcej pokazywać takiej cechy, pomimo panującego kultu samouwielbienia i parcia do przodu.