Malachiasz Constant, najbogatszy człowiek Ameryki, dobrze wie, co oznacza jego imię i nazwisko: Wierny Posłaniec. Dlatego, wiodąc życie jak z bajki (nie dla dzieci), oczekuje wezwania i misji, która wyjaśni mu cel i sens istnienia. Mniema, iż misja ta będzie „przekazanie wiadomości od Pana Boga komuś równie ważnemu” lub inne zadanie tej rangi. Płonne nadzieje. Wierny Posłaniec dotrze – wbrew własnej woli – na krańce Układu Słonecznego, popełniając po drodze same podłości, ale nie w imię wyższych celów, lecz dlatego, że jest mu to nieuchronnie przeznaczone. A cel tej misji? Cel życia człowieka? Cel istnienia świata? Jeżeli w ogóle istnieje, to ma postać zgubionego kawałka blaszki, bez którego nie może funkcjonować jakaś mała maszyna z obcej galaktyki. Pozostają Tytańskie Stokrotki – nadzieja artysty.
W prywatnej dedykacji Kurt Vonnegut nazwał „Syreny z Tytana” „jedyna książką, która sama się napisała”. Napisała się piękna, śmieszna, okrutna, liryczna kosmogonia.