Bolton, jako jedna z wielu, postanowiła wykorzystać wątek Kuby Rozpruwacza. Zresztą nie powinno boleć spotkanie ze znanym, bo to nie kwestia maglowania ogranego motywu, a tego jak się go zrealizuje. Powiązanie go z naśladowcą zbrodni w dzisiejszych czasach i łączącą nicią z policjantką wydaje się być tyle trafne co i przewidywalne.
Spotkamy się tutaj ze specyficznym sposobem narracji i budowania atmosfery. Nie żebym odczuła silnie zagrożenie, ale sama postać Lacey wprowadzała mroczną zagadkowość. Jednoznacznie, ani pozytywnie ani negatywnie, nie mogę ocenić tej policjantki. Jest w jej konstrukcji jakaś dychotomia, która sprawiała, że momentami jej nie ufałam. A to właśnie Lacey Flint oprowadza nas londyńskimi ścieżkami jako narratorka "Ulubionych rzeczy", to jej punkt widzenia i dedukcji śledzimy przez cały czas. Choć tak naprawdę nie obejmuje dowodzenia nad sprawą, zasadniczo jest przypadkowym świadkiem i osobą wspomagająca ekipę dochodzeniową, to gra w tej powieści pierwsze skrzypce. Niestety, o ile głównej bohaterce Bolton poświęca wiele miejsca (w sumie zasłużenie), to kiepsko zabiera się za nakreślenie innych postaci. Nie każdy lubi w literaturze sensacyjnej rozprawy na tematy osobiste prowadzących śledztwo, ale właśnie te elementy sprawiają, że bardziej angażujemy się w całą opowieść, a każdy z bohaterów zyskuje autentyczny wymiar. Tutaj te elementy są niedopracowane.
Kolejna autorska fascynacja na temat Rozpruwacza została opisana, ale żeby szczególnie pasjonująco to bym nie powiedziała. Mnie brak w tej historii napięcia, oczekiwania na to co przyniosą kolejne strony. Po prostu momentami dłużyło mi się oczekiwanie na kolejny etap. Śledztwo wcale nie jest prowadzone metodycznie, a śledcza Lacey wciąż jest podejrzewana przez współpracowników o powiązanie z mordercą choćby z uwagi na ciągłe znajdowanie się w pobliżu miejsc, gdzie bywa również ten ktoś. A zakończenie? Jakie jest to przekona się wytrwały czytelnik. Na pewno nie oszołomiło mnie na tyle by warto było kontynuować ten cykl.