Fascynuje mnie historia Tudorów, więc prędzej czy później musiałam sięgnąć po książki Gregory. Nie znam żadnej innej autorki, która potrafi czytelnika przenieść w sam środek epoki, której nie ogląda się, jak przez szybę, ale wręcz smakuje wszystkimi zmysłami. Mimo tego, że doskonale znam historię Katarzyny Aragońskiej i jej małżeństwa z Henrykiem dałam się absolutnie zaskoczyć. Przyłapałam się na tym, że nigdy nie myślałam o Katarzynie, jako o młodziutkiej infantce hiszpańskiej. Nie zastanawiałam się nad jej młodością i pierwszym, rzekomo nieskonsumowanym małżeństwem z pierwszym księciem Walii Arturem. Dla mnie była po prostu smutną, przegraną królową. Zdradzoną przez mężczyznę, dla którego poświęciła całe swoje życie. W "Wiecznej Księżniczce" Catalina jest przedstawiona w chwilach swojej chwały. Jej droga do tronu była bardzo trudna. Próżna, pewna siebie i swojej racji księżniczka zmieniała się pod wpływem życiowych problemów w mądrą, pełną pokory kobietę. To ona kierowała królestwem, podczas gdy młody i kapryśny mąż bawił się tylko w królowanie i rządzenie. Zaskoczyło mnie podwójne zakończenie książki. Z jednej strony dni chwały i radości, z drugiej przeskok o długie lata w dni walki i powolnego upadku. Myślę, że przed tym przeskokiem powinno coś jeszcze być. Powody, dla których król Henryk oddalał się od swojej królowej. W jaki sposób mądra i doświadczona kobieta dała w swoje małżeństwo wtargnąć ambitnej Annie Boleyn...