Wydawać by się mogło iż w kwestii fantasy "closed doors" wszystko już zostało napisane i wymyślone a autorzy tylko powielają utarte schematy. Nic bardziej mylnego, albowiem powieść Tada Williamsa to tzw. "świeży powiew" w tym lubianym subgatunku. Pierwsze zaskoczenie to fakt, iż kraina Faerie z "Wojny Kwiatów" w niczym nie przypomina epickich i doniosłych neverlandów typu Narnii czy Fionavaru a jest po prostu parodią i satyrą na naszą, kapitalistyczną rzeczywistość, gdzie różnorodne stwory (żywcem wyjęte z filmu "Hellboy złota armia" lub kantyny w Mos Eisley) próbują przystosować się za wszelką cenę do nieuniknionego postępu cywilizacyjnego. Przypomina to trochę krainę z powieści o Garett'cie Glena Cooka, Ankh-Morpork lub naszą rodzimą Szuflandię. Kolejnym plusem powieści jest genialne polskie tłumaczenie, dzięki któremu mamy jak na talerzu podane, wszystkie roślinne lub gospodarskie nazwiska mieszkańców. Błyskotliwe dialogi i cięty styl autora również sprzyja dobrej lekturze niemniej jednak miejscami akcja spowalnia do tępa ślimaka na prochach i robi się nudnawo. Kolejnym minusem jest wprowadzanie przez Williamsa kilku wątków do których autor powraca za kolejne 100-200 stron, więc można się pogubić i zapomnieć kto jest kim. Reasumując - 4+/5. Plus za świetne postacie z Ogryzką na czele (teraz wiemy jak zachowywał by się Dzwoneczek po paru drinkach i lekturze "Cosmoipolitan").