Fragment: 1. ...Wpierw przyjechała Zizi. Próbując rozplątać ten kłąb ostatnich wydarzeń nabieram przekonania, że wszystko zaczęło się właśnie od przyjazdu Zizi. Może zresztą niezupełnie. W każdym razie utkwił mi jej przyjazd w pamięci. A któż to taki – Zizi? Spokojnie, nic tu nie ma egzotycznego. Nazywaliśmy tak Zinę, najmłodszą z moich sióstr. A mam ich trzy. Ojciec konsekwentnie nadawał im imiona zakończone na „ida – yda”. Pierwsza nazywała się więc Izyda, druga – Antonida, trzecia – Zinaida. Nie lada skok – od starożytnego Egiptu do Turgieniewowskiej bohaterki. Mój ojciec, mistrz walcownik Matwij Serhijowicz Czereda, należał do ludzi tak nieodgadnionych, że chyba sam dla siebie był trochę zagadką. Jedno tylko wiem teraz dobrze: ojcu bardzo zależało, by nie wygasł ród Czeredów, chciał dać światu dziedzica swego robotniczego nazwiska i w tych dynastycznych zapędach nie por wstrzymałaby go nawet perspektywa narodzin dziesięciorga dzieci, byle jednym z nich był syn.