@sara.samusionek
2019-03-10
Przeczytane
Teraz czytam
Christie znów mnie zaskoczyła. "Zatrute Pióro" na ostatnich stronach nabiera romantycznego rumieńca. Cała opowieść utrzymana została w charakterystycznym dla autorki stylu.
Wraz z bohaterami dociekałam kim jest Zatrute Pióro. Zaczęło się niewinnie i typowo dla naszej królowej kryminału. W pierwszym odczuciu początek był kalką „Róży i Cisu”recenzja tutaj. Niepełnosprawny lotnik, Jerry Burton wraz z siostrą Joanna osiedla się w spokojnym miasteczku Lymstock, by odzyskać siły i zdrowie po wypadku lotniczym. Na szczęście tylko początek jest schematyczny a dalej akcja rozwija się zaskakująco oryginalnie.
Ktoś rozsyła anonimy do mieszkańców, które nie mają najmniejszego sensu. Dlaczego to robi? Nie wiadomo. Najwyraźniej w swej frustracji czuje ulgę dopiekając innym do żywego. Takie są pierwsze wnioski bohaterów kryminału. Niebawem pojawia się trup. A potem następny. Będąc już na stronie 171 i widząc oczami wyobraźni, jak panna Marple rozmawia z … (tego Wam nie zdradzę, bo chyba ostatnio mam tendencję do spoilerowania), to myślę sobie, że rozwikłałam zagadkę i czytam z zapartym tchem przekonana o swojej racji. I oczywiście... nie mam jej! Ale zaraz, ni z gruszki ni z pietruszki wspominam pannę Marple. Podobnie Christie, ni stąd ni zowąd wprowadza właśnie tę starszą panią w sam środek akcji, która sama nie może się rozwikłać, a główny bohater a zarazem narrator, choć ma przed nosem poszlaki to jakoś wnioski, które mu się nasuwają raczej powodują, że klucz...