Można czytać hagiograficzne, autoryzowane biografie gwiazd sportu, w których autor głaszcze swojego bohatera po główce, jednocześnie bardzo uważając aby nie strącić znad niej aureoli, ale, umówmy się, nie znajdziecie w nich nic ciekawego i ani grama prawdy. O ile ciekawiej jest jednak sięgnąć po książkę, która kopie czytelnika z całej siły prosto w jaja, pokazując cały syf i hipokryzję zawodowego sportu na najwyższym poziomie, książkę, która chwyta czytelnika za głowę i wkłada ją do szamba nazwanego kolarstwem szosowym i Tour de France, bo taki jest "Wyścig tajemnic" - historia Tylera Hamiltona ...
Na początek słów parę o treści i formie. Książka jest napisana bardzo dobrze, czyta się ją lekko, a jej konstrukcja sprawia, że z każdą kolejną stroną czytelnik mocniej angażuje się w opowieść Hamiltona (narracja jest pierwszoosobowa), kolarz opowiada nam o swoim życiu, o tym jak stawał się coraz lepszy, jak dołączył do czołówki i z czym się to wiązało, jak doszedł na szczyt i jak bolesny był jego upadek na dno...
EPO, testosteron, kortyzon, przetaczanie krwi, hormon wzrostu, ruskie anabole, "lekarze sportowi" od nakłuwania żył, nieudolne testy antydopingowe, protekcja - całe to ćpuńskie Eldorado lat dwutysięcznych. Tyler Hamilton pisze o wszystkim, co gdzie kiedy, dlaczego wtedy nie żałował a teraz żałuje i dlaczego Lance Armstrong jest największym kutasem w naszej galaktyce. Nawet trudne terminy medyczne, związane z dopingiem, wyjaśnione są w sposób prosty i klarowny, także podczas czytania nie ma potrzeby żeby zaglądać do encyklopedii. Hamilton ma co opowiadać, jednak współautor książki, Daniel Coyle, jest niewątpliwie utalentowanym pisarzem.
Ale czy można Hamiltonowi ufać? na pewno nie stara się siebie wybielić. Usprawiedliwić, może, ale nie wybielić. Bierze wszystko na klatę i spowiada się przed czytelnikiem, z hipokryzji swojej i kolarskiego świata, ze wstydu jaki odczuwał i kłamstw jakie opowiadał aby nie zostać zdyskwalifikowanym. I tu znów wielkie ukłony dla Daniela Coyla, bo pokazał nam sportowców jako ludzi, dla których branie dopingu wiązało się z zawodowym być albo nie być - o tym jak sport zawodowy, wymagający sponsorzy i federacje rodzą patologie.
Zatem: "A co ty byś zrobił"?
Nie wiem, ale raczej kupię dziecku hulajnogę.