"Kobiety ze słynnych obrazów" Iwony Kienzler były przez wydawcę zapowiadane, jako portrety kilku kobiet, które wycisnęły piętno na sztuce lub na artystach. Ot, kochanki, żony, muzy, modelki.
Faktycznie, można powiedzieć, że książka traktuje była o muzach i partnerkach. Jedyną artystką, o której Kienzler wspomina, jest Frida Kahlo. Podejrzewam, że to dlatego, że miała dostatecznie skandalizującą opinię, by się załapać.
Tak, jestem uszczypliwa. Cenię sobie Kahlo, a z książki Kienzler nie dowiedziałam się o jej sztuce niczego nad to, co było mi wiadomo, za to pikanteria jej życia prywatnego została pokazana tak jasno, by wywołać rumieniec na mieszczańskim obliczu.
Kielzner opisała artystów i ich muzy/żony/kochanki jak opisuje się zjawiska w kolorowych czasopismach. Prostym językiem, skupiając się na sensacjach i sensacyjkach, nie zawsze trzymając się logiki i czasem przecząc sobie samej. Raz X jest aseksualny, raz nagle nie jest. Autorka wyciąga pochopne wnioski, rzuca hipotezami (jak o hipnotyzujących oczach cesarzowej Elżbiety, które dosłownie zaczarowały Franca Josefa. No jak cię mogę, to faktycznie jest fakt historyczny!), podpiera się wątpliwymi źródłami. Innymi słowy: halo! Halo! Skandale ze świata sztuki! Tu! Tylko tu!
A nie zaczęło się źle!
Pierwsza opowieść była o legendarnej Agnes Sorel, uwiecznionej przez Jeana Fouqueta na tzw "Dyptyku z Melun". Historia tego obrazu nie była opowiedziana źle, autorka opisała w jaki sposób malarz wyraził swoją dezaprobatę wobec faktu, że królewską kochanicę musiał uwiecznić jako Madonnę. Kolor szaty, kierunek wzroku, która z piersi była obnażona - drobne rzeczy, których laik - jak ja - nie wie, a które wiedzieć by chciał i to bardzo!
Wszystko to dawało nadzieję na opowieść nie o skandalach, tylko o sztuce z perspektywy kobiet-modelek i kobiet-towarzyszek.
Nawet rola Sorel w historii (koniec wojny stuletniej) była ciekawie ujęta.
Kolejna opowieść, o Monie Lisie, już była mniej interesująca, mniej skupiona na sztuce, bardziej na życiu Leonarda i po prostu przez mniej ciekawa, zwłaszcza, że autorka poczuła, że musi uraczyć czytelników i słuchaczy najdzikszymi hipotezami dotyczącymi pochodzenia matki twórcy Mony Lisy. Okazuje się, że jedna z nich mówi, że była Chinką (serio?). Jaki to ma wpływ na twórczość pana Da Vinci? Hm? Ale było nieco o sztuce, co cenię i szanuję.
Przy okazji "Dziewczyny z perłą" Vermeera dowiedziałam się wiele banałów o malarstwie niderlandzkim (wikipedia wydała mi się ciekawsza), podobnie jak przy okazji "Flory" Rembrandta. Czas stracony.
Dalej było coraz to gorzej
Biedny Goya zasługiwał na coś lepszego, podobnie jak Manet. Tutaj widać już było, że sztuka mniej się liczy dla autorki niż sypialnia i skandale z nią związane. Przypominam, to pozycja popularnonaukowa...
Przy okazji słynnego portretu cesarzowej Elżbiety, pędzla Winterhaltera, mamy cały obraz życia dworu i pełno informacji o tym, że Sissi unikała małżeńskiego łoża. Plotki, ploteczki, sensacyjki i pierdolinki, a o sztuce niewiele.
Picasso i Dali - podobnie, tylko jeszcze więcej tego, co powyżej.
I najgorsze - straszna "ciotkowatość" ocen!
Okazuje się, że cała ta sztuka, to tylko pupa i okolice. Łóżko i nic więcej. Kto z kim, z kim i jak. Kto mógł, kto nie mógł. Kto z młodszymi, kto nie.
Drażniła mnie przebijająca przez wszystko skłonność do ocen, zwłaszcza kobiet, szczególnie za ich swobodę w rozporządzaniu własnym ciałem.
Oczekiwałam informacji o sztuce, podanej z uwzględnieniem ciekawej, kobiecej perspektywy
dostałam średnio-napisaną pozycję, która nie wzbogaciła mojej wiedzy o sztuce ani o historii, a udowodniła, że nie ciekawi mnie zaglądanie do łóżek innych ludzi.Nie, powiem inaczej: zaglądanie do łózka jest fajne, jeśli nie wiąże się ocenami oraz jeśli autor pisze ciekawie.
Jak będę chciała ploty, sięgnę po prasę kolorową!