Bardzo dobry reportaż traktujący o wykluczeniu komunikacyjnym w naszej pięknej ojczyźnie, mowa jest o ok. 14 milionach ludzi żyjących we wsiach i miasteczkach, którzy nie mają samochodu oraz dostępu do transportu publicznego. Dla nich wizyta w sklepie, w urzędzie, u lekarza itp. to jest wielki problem, bo w zdecydowanej większości małych miejscowości system transportu zbiorowego praktycznie nie istnieje. To w gruncie rzeczy ludzie gorszego sortu, bo za wykluczeniem komunikacyjnym idzie wykluczenie społeczne i parę innych. Jest już nawet na wykluczonych nowe określenie: biedapiesi: „Jeżeli nie masz samochodu, jeśli przemieszczanie się piechotą nie oznacza dla ciebie tylko tego, żeby dotrzeć do samochodu i do niego wsiąść jak normalny człowiek, to jesteś biedapieszym.”
Można argumentować, że wciąż jeżdżą (busikami) prywatni przewoźnicy lokalni, oni jednak wybierają tylko dochodowe trasy, poza tym, żeby obniżyć koszty łamią wszystkie możliwe przepisy; efektem są okropne (i niebezpieczne) warunki jazdy, braki rozkładów jazdy, chamstwo kierowców. Wszystko to znam, bo jeździłem trochę busikami po polskiej prowincji: zero informacji, zero troski o pasażera, wsiadając do takiego busika człowiek wkracza do innego świata, do komuny, a może czegoś gorszego.
Upadek transportu regionalnego jest efektem zastosowania idei nieregulowanego wolnego rynku w tym sektorze. Nietrudno się domyśleć, że wynikiem są olbrzymie obszary wykluczenia komunikacyjnego. Podobne skutki przyniosłaby kompletne deregulacja usług pocztowych. Po prostu są pewne usługi, które muszą być regulowane, ale naszym decydentom jakoś trudno to pojąć.
Podobny trend panował do niedawna w kolejnictwie: „Przez ostatnie trzydzieści lat zlikwidowaliśmy w Polsce kilkanaście tysięcy kilometrów linii kolejowych.” A jak do tego doszło? Autorka dotarła do niezwykłego dokumentu, listu Dyrektora Generalnego PKP do kolejarzy napisanego w 1994r., w którym mówi się otwarcie o wygaszaniu popytu na kolejowych liniach lokalnych i o przenoszeniu go na transport samochodowy. Dlaczego? Bo wtedy linie lokalne przynosiły straty. I tak się stało... A jak nie ma popytu to można likwidować linie. Genialnie proste.
W ostatnich latach na moim Dolnym Śląsku z wielkim mozołem samorządy przywracają do życia zamknięte linie kolejowe (te które jeszcze można otworzyć), bo ludzie się przekonali, że taniej i szybciej jedzie się pociągiem niż samochodem. Polak mądry po szkodzie...
Inną przyczyną wykluczenia komunikacyjnego jest to, że po upadku komuny wpadliśmy z jednej skrajności w drugą, porzuciliśmy transport zbiorowy i zachłysnęliśmy się samochodami. W efekcie mamy w kraju ponad 22 miliony aut, a w Unii na głowę mieszkańca więcej od nas mają jedynie Włosi i Finowie, niesamowite! Jak mówi cytowany przez autorkę socjolog Dawid Krysiński, w ostatnich latach: „przywykliśmy do tego, że mobilność powinniśmy organizować sobie sami, oferta przewoźników kojarzona jest z tematem wykluczenia społecznego. To znaczy, że korzysta z niej ten, kto musi.” W efekcie: „W rejonach wykluczonych (...) jazda autobusem stała się synonimem niezaradności, niedojrzałości. Ci najniżej sytuowani muszą polegać na tym niezorganizowanym, przestarzałym transporcie zbiorowym.” Normalni biedapiesi...
Efektem tego stanu rzeczy jest tzw. samochodoza: nałóg jeżdżenia: „Kierowcy uzależniają się od samochodów osobowych i nie dopuszczają myśli, że mogliby korzystać z innego środka transportu. Jeżdżą nimi wszędzie.” Znam takich, co nie są w stanie przejść stu metrów: muszą podjechać.
A wykluczenie komunikacyjne to olbrzymi problem społeczny, który oczywiście dostrzegli nasi złotouści politycy, ale na razie nic nie zrobili poza pustymi obietnicami. Autorka cytuje rozwiązania z innych krajów: Niemiec, Szwajcarii, Estonii – darmowy transport regionalny w całym kraju, ale u nas to nie przejdzie...
Są jeszcze w książce inne ciekawe wątki, np. relacje kierowców z pieszymi, zostawiam je zainteresowanym
Bardzo jestem ciekaw, czy rozwiążemy w najbliższym czasie problem wykluczenia komunikacyjnego, jestem tu raczej pesymistą.