Kilkanaście lat temu przeczytałem duży artkuł pokazujący prawdziwą treść bajek i sławnych powieści. Pamiętam jak odkrywczym było dla mnie odkrycie że „Piękna i bestia” to nic innego jak przygotowania młodych panien do małżeństw aranżowanych.
Od tego czasu, zawsze gdy czytam jakąś powieść, prócz fabuły, najczęściej będącej jedynie przykrywka dla istotnych treści staram się wychwycić prawdziwą odpowiedź na pytanie „O czym jest ta książka”.
Nie inaczej zachowałem się w wypadku „Czasu żniw” autorstwa Samanthy Shannon. O ile ta pierwsza z warstw, fabularna, jest dość łatwą do odczytania, przy czym łatwa nie oznacza prostacka. Opowiada losy dziewiętnastoletniej Paige Mahoney. Dziewczyny odmieńca - jasnowidza, osadzonej w świecie w którym już fakt, że istnieje, jest przestępstwem. Paige nie żyje bowiem w naszym świecie. Jej świat to stworzony w wyobraźni autorki Sajon. Kawałek Europy w którym doszło do przerwania bariery pomiędzy zaświatami a światem fizycznym. W efekcie pewne rasy przeniknęły z tamtego świata do świata ludzi. Powodem pęknięcia było zło powodowane przez ludzkość, a dokładniej ilość nienaturalnych śmierci w wyniku morderstw i wojen. Bezpośrednim katalizatorem były pewne londyńskie morderstwa przypisywane Kubie Rozpruwaczowi, a tak naprawdę dokonane przez króla Edwarda, pierwszego ze zidentyfikowanych jasnowidzów.
Świat by bronić się przed bytami ezoterycznymi zamienił część miast w cytadele. Jedną z nich jest Londyn. W roku 2059 jest to miejsce niebezpieczne i nieprzyjemne pełne nakazów i zakazów. Przetrwanie w tym mrocznym miejscu wymaga wsparcia, a na takie odmieniec liczyć nie może, chyba że ze strony sobie podobnych. Część z jasnowidzów zjednoczyła się tworząc organizacje przestępczą zwaną Syndykatem. Poszukując złudnego uczucia bezpieczeństwa oraz akceptacji Paige do niej dołącza. Splotem niekorzystnych okoliczności zostaje z tego świata wyrwana i trafia do kolonii karnej Szeoli I utworzonej na terenie miasta Oksford. Tam zostaje przeznaczona na śmierć. Uratować może ją tylko… Tu przerwę akapit o fabule by nie psuć wam zabawy.
Śledząc fabułę warto zwrócić uwagę na iście homerycka wyobraźnię autorki. Wykreowany świat jest spójny, zaskakujący i w jakimś stopniu prawdopodobny. Przy tym jest tak odmienny od rzeczywistości, że czasami można się pogubić. Wiele nazw zaczerpnięto z slangu przestępczego dziewiętnastowiecznego Londynu i języków innych niż angielski. Wprowadzono dziesiątki nowych nazw i określeń, podczas lektury początkowych rozdziałów koniecznym było kilkukrotne sięgnięcie do umieszczonego na końcu słowniczka, co okazało się być znakomitym pomysłem. Widać że zamysł przekracza ramy jednego tomu i jest rozpisany, na kilka, autorka mówi o siedmiu. Czy dotrzyma słowa? Swoja drogą dlaczego siedem, czyżby zapatrzenie na Joanne Kathleen Rowling, z którą panna Shannon ostatnio bywa porównywana?
Druga z warstw, stosunkowo łatwo zauważalnych i dobrze świadczących o autorce- dopiero dwudziestodwuletniej przecież- są iście postmodernistyczne odniesienia do jak najbardziej naszych czasów. Znowu nie chce psuć zabawy wyłapywaniu ich ale jeden, choćby dla przykładu przytoczyć muszę. Pamiętacie zapoczątkowaną sukcesem cyklu „Zmierzch” modę na wampiry. Jedna ze scen, gdzie bohaterka próbuje się dowiedzieć czegoś o jednej z obcych ras skonstruowane w sposób nasuwający skojarzenia i podejrzenia, że goście z zaświatów są wampirami. Przynajmniej takie skojarzenie wywołują u Paige a pewnie i u części czytelników, którzy chcąc nie chcąc byli świadkami wampirze mody. Na szczęście w książce słowo wampir pada tylko w tej jednej scenie.
No i wreszcie dochodzimy do warstwy trzeciej, chyba najważniejszej, odpowiadającej na pytanie o czym ta książka jest. Ja odpowiedź odnalazłem gdzieś w dwóch trzecich jej objętości, zaś pełne potwierdzenie dopiero w jednej z finałowych scen. Pada tam takie zdanie. „Na zewnątrz byliście nikim, tu co prawda jesteście gorsi, ale jesteście”. Podczas lektury tych słów zrozumiałem że „Czas żniw” to projekcja leków dzisiejszych dwudziestolatków. Cała warstwa fabularna to nic innego jak zmagania i walka o akceptacje, a potem o walka o zdobycie akceptacji w nowym środowisku. Wzruszająca scena kiedy jeden z bohaterów odrzuca uczucia bo sam kocha osobę własnej płci. To tez projekcja, w dzisiejszych czasach nie mamy pewności co do orientacji seksualnej naszych przyjaciół. Choć głośno się o tym nie mówi, bo to politycznie niepoprawne, jak wiele młodych kobiet początkowo zaprzyjaźniło się a potem pokochało geja, jak bardzo musiały przeżyć potem odrzucenie. Każda dzisiejsza dwudziestolatka słyszała taką opowieść i gdzieś w niej tkwi podskórny lęk by samej tego nie przeżyć. Przedstawiony w „Czasie żniw” świat kolonii karnej to świat bez elektryczności, a co za tym idzie bez komputerów, bez sieci, bez możliwości szybkich i łatwych kontaktów. Nie bez powodu, jednym z kulminacyjnych punktów akcji jest właśnie pojawienie się, choć w bardzo ograniczonym stopniu, dostępu do komputera. No i na koniec największy ze strachów pokolenia autorki, czyli strach przed brakiem akceptacji i często o beznadziejnej walce o to by nie być tym innym, odmieńcem. Nawet gdyby wiązało się to z zaprzepaszczeniem daru. Taki jest nasz czas, tu w Europie początku XXI wieku. Zostań zaakceptowany lub przepadnij i o tym tak naprawdę jest „Czas żniw”
Właśnie ten podskórny, ukryty przekaz stanowi o sile tej pozycji w stopniu znacznie większym niż szybka i wciągająca fabuła. Atrakcyjności nie umniejsza też pewna trudność odbioru na która natyka się czytelnik przy pierwszym kontakcie. Wiele nowych zaskakujących określeń, odmienny świat, brak wyjaśnienia pewnych zdarzeń i procesów początkowo mogą oszołomić. Czasami zbyt wiele na raz to przesada, wtopienie i wprowadzenie czytelnika w wykreowany świat powinno odbywać się wolniej i ostrożniej. To jedyna wada.
Książkę polecam, jeżeli autorka utrzyma poziom całego cyklu to kroi się nam kolejna seria, o której jednogłośnie recenzenci i czytelnicy będą mówić „kultowa”. Na razie jednak na to za wcześnie, poczekajmy na tom drugi. W tej chwili wystarczy, jeżeli o „Czasie żniw” powiemy bardzo dobra.