Twórczość Harlana Cobena mnie nie porywa, mam na koncie jakieś dwie czy trzy wcześniejsze powieści z Myronem Bolitarem, które ktoś mi podrzucił (były ok, bez szału), ale w pełni rozumiem co fani widzą w jego książkach, gdyż sam jestem miłośnikiem twórczości Lee Childa, przeczytałem wszystko co napisał i wciąż mi mało, co nie znaczy, że jestem wobec niego bezkrytyczny i nie dostrzegam wszystkich jego grzeszków z wtórnością i akcjami typu Deus Ex Machina na czele a mimo wszystko, za każdym razem, przymykam na nie oko z niecierpliwością wypatrując kolejnego dzieła „mistrza suspensu i lania po mordach złych ludzi”.
Taka analogia mi się nasunęła ale miało być o „Zachowaj spokój”:
Po pierwsze bohaterowie. Są sztampowi do bólu, chociaż ładnie zarysowani, nie odbiegają od schematu. Główną postacią jest doktor Mike, transplantolog, niedoszłym zawodowym hokeistą (co autor ma z tymi byłymi sportowcami tak swoją drogą?), syn biednego imigranta do wszystkiego doszedł sam dzięki zawziętości, inteligencji i ambicji – prawdziwy amerykański sen. Doktor Mike ma dwoje dzieci nastolatka, który właśnie zaczyna sprawiać kłopoty wychowawcze (centralny wątek książki) i niezwykle inteligentną, i rozwiniętą emocjonalnie córkę (chyba dziesięcioletnią). Jest też młoda i przenikliwa policjantka, szefowa detektywów, która na każdym kroku musi udowadniać, że jest lepsza niż mężczyźni i musi zmagać się z leniwym, szowinistycznym spasionym podwładnym na każdym kroku podważającym jej autorytet i kompetencje. Czy muszę dodawać, że nasza policjantka jest na tropie niezwykle inteligentnego mordercy psychopaty? Zresztą prawie wszyscy są tu niezwykle inteligentni.
Po drugie akcja. Przez niemal pół książki akcja wlecze się strasznie. Poznajemy bohaterów, ich motywacje i główne wątki fabuły, do tego dostajemy garść przemyśleń autora, z lekka pachnących wodolejstwem, na temat macierzyństwa w dzisiejszych czasach, problemów nastolatków a gdzieś w tle harcuje nasz psychopata, jednak w miarę jak akcja się rozwija robi się naprawdę ciekawie. Trzeba tu oddać autorowi, że po mistrzowsku poprowadził z pozoru płynące obok siebie wątki i świetnie wybrnął z meandrów nakreślonej fabuły, wpuszczając czytelnika w maliny i wyciskając maksa z papierowych postaci, misternie snując sieć między nimi – mistrz. Szczególnie, że wszystkie „kropki” mamy prawie od początku przed sobą – wystarczy je tylko połączyć. Wszystkie oprócz jednej, ale za to najważniejszej …
Bo niestety autor gra z czytelnikiem znaczonymi kartami i tego mu nie wybaczę. Nie zdradzając fabuły w pewnej chwili gdzieś tak w 80% książki (czytałem na czytniku), autor wyciąga z rękawa piątego asa.
Po trzecie. Nie ma trzeciego, jest podsumowanie.
Książkę czyta się szybko i przyjemnie, autor ma dobry styl i lekkie pióro, na tyle, że nawet oklepani bohaterowie nie rażą. Akcja z początku rozwija się wolno, jednak wraz z upływem lektury nabiera tempa, wątki ładnie się zazębiają napięcie rośnie i tak aż do finału – fani autora na pewno będą zachwyceni (to znaczy fani na pewno są zachwyceni, bo książka nowością nie jest), jednak ja do nich nie dołączę, nie tym razem, nie po „Zachowaj spokój”, choć pewnie zrobię kolejne podjecie do twórczości Harlana Cobena.