„Kobietom narzuca się inne standardy niż mężczyznom – niemożliwe do spełnienia”
„Córki Klanu Jeleni” to opowieść poświęcona kobietom, które cierpiały z rąk kolonizatorów. Marie Miteouamegoukoue jest rdzenną kobietą, uzdrowicielką z Klanu Jeleni. Jej lud szanuje rytm i serce Ziemi, ale w związku z przyjazdem osadników zostaje pozbawiony swoich tradycji i zmuszony do przyjęcia obcej wiary. Marie dla dobra swojego ludu poślubia Francuza, chociaż wciąż nie może pozbierać się po śmierci swojego pierwszego męża. Wkrótce zachodzi w ciąże. Jej córka Jeanne żyje między dwoma światami. A konsekwencje tego są tragiczne w skutkach.
Niezwykle ciężko jest mi napisać tę recenzję. Bardzo rzadko po przeczytaniu książki mam zupełny mętlik i pustkę w głowie. Nie wiem nawet, od czego zacząć. Nie wiem, jak wiele chciałabym Wam przekazać. Jest tak dlatego, że odebrałam tę książkę bardzo osobiście.
„Córki Klanu Jeleni” to książka inspirowana historią rodzinną autorki. I tę zażyłość czuć na łamach powieści. Widać, że to o czym pisze autorka, jest bliskie jej sercu. I nawet jeżeli nie jest to historia na faktach, to ta nić połączenia między autorką i bohaterkami jest doskonale widoczna.
Bardzo ciężko jest mi opisać, co czuję względem tej książki. Jest to jeden wielki chaos, który wprowadziła ona do mojego życia. Książka ciężka, bardzo smutna, ale jednocześnie przepiękna. Wzbudzająca wiele skrajnych emocji.
Porusza tematy kobiecości i feminizmu. Myślę, że to dlatego tak ciężko mi o niej pisać. Ponieważ pewne historie poruszone w tej powieści dzieją się teraz, na naszych oczach. Chociażby wtrącanie się kościoła we wszystkie sprawy i próba podporządkowania sobie wszystkich.
Do tego „Córki Klanu Jeleni” w zupełnie innym świetle stawia odkrycia geograficzne. Od zawsze nas uczono, że to była wielka chwila i zwycięstwo. Natomiast nikt nie uczył nas, że ta wielka chwila dla nas, oznaczała koniec dla innych.
Autorka w swojej książce porusza wiele kontrowersyjnych (chociaż nie powinny takie być) tematów. Porusza kwestię patriarchatu i jego zgubnego wpływu, porusza kwestię feminizmu i tego, że od zawsze nas kobiety próbowano uciszyć, porusza kwestię wiary i przymuszania do niej i porusza kwestię osób LGBTQ+.
I powiem szczerze, że ten ostatni wątek jest pokazany przepięknie. Jak pisze autorka słowami Marie „ludzi takich jak ona uważano za lepszych, nie gorszych. Często cechowała ich głębsza wiedza i mieli jakiś wyższy cel do zrealizowania”. Przepięknie napisała o miłości między dwoma mężczyznami i dwoma kobietami.
Mam wrażenie, że ta recenzja jest nieco przegadana. Ale to dlatego, że ciężko mi słowami opisać wspaniałość tej książki. Tego, jak mocno mnie uderzyła i zabolała ta historia. Tego, jak wiele z siebie w niej odnalazłam. Co jest smutne, bo żadna z nas nie chce być traktowana przedmiotowo. Żadna z nas nie chce być uciszana. A mimo że minęło wiele lat, nasza rola prawie się nie zmieniła.
„Mówi się, że trauma przekazywana jest przez DNA, a historie naszych przodków żyją w naszej krwi”