Są takie książki, które przywołują miłe wspomnienia i wpędzają czytelnika w stan swego rodzaju nostalgii, a nawet tęsknoty za beztroskimi latami dzieciństwa. Z filmami jest podobnie, ale może skupmy się tylko na książkach. To o czym wspomniałem, zwykle łączy się z lekturami szkolnymi, nie wiem...
Dzieci z Bulerbyn,
Akademia Pana Kleksa czy
O psie, który jeździł koleją... Czytasz taką, czy inną książkę po latach i przypominasz sobie szkolne czasy, kumpla, z którym siedziałeś w ławce, upierdliwą nauczycielkę polskiego, no wiecie, takie rzeczy. A co jeśli uczucie nostalgii i wspomnienia z młodych lat wywołuje najnowsza powieść grozy Grady'ego Hendrixa?...
Serio, Michu, horror i wspomnienia z dzieciństwo? Z tobą coś jest nie tak? Próbowałeś konsultować się z lekarzem lub farmaceutą?... Eee tam, każdy ma swoje ulubione wspomnienia, moje są związane z filmami, a konkretnie horrorami. Gdy miałem dwanaście lat założyłem nieformalny klub filmowy, który liczył sobie trzech członków (łącznie ze mną). W każdą sobotę wpadali do mnie dwaj najlepsi kumple, razem szliśmy do wypożyczalni Beverly Hills Video i wybieraliśmy jakiś film na kasecie VHS. Najczęściej był to właśnie horror lub jakieś scence fiction. Potem wracaliśmy do mnie opychając się ciastem upieczonym przez moją mamę, czy ciastkami, poznawaliśmy filmy, które były starsze od nas. Tak poznałem klasyczne slashery, choć nie zawsze od pierwszej części. Na przykład pierwszym
Piątkiem trzynastego jaki widziałem była czwórka, pierwszym
Halloween - szóstka, bo tylko te były w mojej wypożyczalni.
Koszmaru z ulicy Wiązów, w ogóle nie mieli, więc pozostawała telewizja. TVN puszczał horrory w nocy z piątku na sobotę i niemal każdą taką noc spędzałem przed telewizorem, a potem cholernie bałem się zasnąć.
Na co dzień jakoś nie myślę o tym, że kiedyś dostęp do filmów był o wiele trudniejszy niż teraz, a zapach nagrzanej przez magnetowid kasety VHS był wyjątkowym zapachem, który jednoznacznie kojarzy mi się z dzieciństwem. Najnowsza powieść Grady'ego Hendrixa sprawiła, że cała ta fajna przeszłość wróciła do mnie, wraz z takimi ciekawostkami, jak chociażby to, że za nieprzewinięcie taśmy, wypożyczalnia naliczała dodatkową opłatę, która z kolei była odejmowana klientowi, który później taką kasetę wypożyczał. Hendrix, to jeden z tych nielicznych współczesnych autorów grozy, który prawie za każdym razem potrafi mile mnie zaskoczyć, ale - serio - nie spodziewałem się, że tym razem odpali taką petardę.
Główną bohaterką i jednocześnie narratorką tej powieści jest Lynnette Tarkington. Lynn, to kobieta koło pięćdziesiątki. Wiedzie samotne życie w Los Angeles, na co dzień jej jedynym towarzyszem jest roślinka papryki imieniem Ost, a raz w miesiącu Lynn opuszcza swoją zabezpieczoną do granic możliwości twierdzę i udaje się na spotkanie grupy tzw. "ostatnich ocalałych" - czyli kobiet, które przeżyły masakry i pokonały seryjnych morderców. Grupa liczy sześć członkiń (+ psychiatra) i istnieje od ponad szesnastu lat. Lynnette właśnie przyjeżdża na kolejne comiesięczne spotkanie, lecz okazuje się, że skład grupy niekompletny. Brakuje jednak z kobiet, a nim "zlot" się skończy reszta dowie się, że ich koleżanka została brutalnie zamordowana. Lynnette czuje, że to nie był przypadek i że wszystkie są teraz w niebezpieczeństwie. Jej podejrzenia potwierdzają się jeszcze tego samego dnia, gdy wystrzelone z karabinu pociski wlatują do jej mieszkania raniąc Julię - inną członkinię grupy. Lynn ma już teraz pewność - ktoś rozpoczął polowanie na ostatnie ocalałe. Jednak wybrał sobie za cel kobiety, które już kiedyś pokonały swoje potwory. A jeśli zrobiły to raz, równie dobrze mogą to powtórzyć...
Kto czytał jakąkolwiek powieść Grady'ego Hendrixa, czy to była
Sprzedaliśmy dusze, czy
Moja przyjaciółka opętana, czy
Poradnik zabójców wampirów klubu książki z południa, ten pewnie zauważył, że autor czerpie całymi garściami z amerykańskiej popkultury. W
Final Girls. Ostatnie ocalałe garście zamienia na szufle, serwując czytelnikowi prawdziwą ucztę dedykowaną przede wszystkim miłośnikom klasycznych slasherów. Znajdziecie tu masę nawiązań do takich klasyków jak
Piątek trzynastego,
Halloween,
Koszmar z ulicy Wiązów,
Krzyk,
Teksańska masakra piłą mechaniczną,
Cicha noc, śmierci noc czy
Bal maturalny. Hendrix oczywiście pozmieniał imiona bohaterów i tytuły filmów, ale uważny czytelnik, ale przede wszystkim widz, nie będzie miał wątpliwości kto jest kim i o co chodzi. Hendrix na bazie wymienionych wyżej filmów stworzył zupełnie nową opowieść - crossover jakiego jeszcze nie było, łączący historie z najbardziej kultowych slasherów. A jakby tego było mało, przekonuje nas, że te wszystkie makabry wydarzyły się naprawdę, a jego powieść, to dalszy ciąg losów ostatnich ocalałych. To jest genialne w swojej prostocie i tak zgrabnie ze sobą powiązane, z takim wyczuciem, że teraz, gdy jestem już po lekturze, wydaje mi się, że nikt inny nie byłby w stanie zrobić tego lepiej. Hendrix, czuje popkulturę i wszystko co z nią związane, a przy tym jest doskonałym opowiadaczem.
Ale
Final Girls. Ostatnie ocalałe, to nie tylko powieść dla miłośników filmowego horrorów. Oczywiście fani slasherów wyniosą z tej książki znacznie więcej, ale to nie jest tak, że u całej reszty opowieść Hendrixa wywoła jedno wielkie niezrozumienie. Ta książka powinna spodobać się każdemu, kto lubi mocne i soczyste historie. Bo - proszę Państwa - ta opowieść jest i mocna, i soczysta, ale również brutalna i na swój sposób ironiczna.
To historia kobiet, które wiele lat temu przeżyły piekło i w tym piekle zostawiły cząstkę siebie. Każda z sześciu bohaterek nadal walczy ze swoimi traumami, koszmarami, potworami, demonami - jakkolwiek byśmy tego nie nazwali - i każda robi to na swój własny sposób, choć najczęściej wybierają jakąś formę powolnej autodestrukcji, co nie najlepiej mówi o ich psychiatrze. No wiecie, skoro od kilkunastu lat są pod opieką pani doktor, a mimo to wciąż jedna zagląda zbyt często do kieliszka, innej nadal zdarzy się przyćpać, a jeszcze inna całkowicie się alienuje i w każdym widzi potencjalne zagrożenie, to chyba świadczy o tym, że lekarz jest raczej z gatunku tych - za przeproszeniem - do d**y. Choć slashery słyną z tego, że są płytkie i generalnie chodzi w nich wyłącznie o krwawą jatką, to w powieści
Final Girls. Ostatnie ocalałe o czymś takim nie ma mowy. Grady Hendrix zadbał nie tylko o ciekawą i wciągającą historię, ale i stworzył kilka świetnych kobiecych postaci, które mają głębię, swoje własne historie i coś do powiedzenia. To nie głupiutkie kury domowe z
Poradnika zabójców wampirów..., to babki, które wiele przeszły, a przy tym nie są w ciemię bite. Mają pazura i potrafią nim drasnąć, jednocześnie bardzo się od siebie różnią, co wpływa na ich wybory i zachowanie, a w konsekwencji napędza fabułę.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że
Ostatnie ocalałe, to ukłon i hołd złożony najpopularniejszym slasherom epoki VHS. Ta powieść aż kipi od odniesień, łącznie z tytułami rozdziałów nawiązujących do podtytułów sequeli najbardziej znanych horrorów i to jest w tej książce cudowne i niepowtarzalne, to sprawiło, że cofnąłem się do przeszłości, gdy jako początkujący nastolatek, siedziałem przed telewizorem do trzeciej w nocy i wsłuchiwałem się w głos Jerzego Rosołowskiego czytającego
Koszmar z ulicy Wiązów. Ale
Final Girls. Ostatnie ocalałe, to nade wszystko inteligentna, świetnie napisana i trzymająca w napięciu współczesna powieść grozy, którą czyta się z wypiekami na policzkach i szybciej bijącym sercem. To - według mnie - najlepsza powieść Grady'ego Hendrixa i jeden z najlepszych gatunkowców jakie ostatnio czytałem. Mam nadzieję, że prędzej czy później (lepiej prędzej - uwierzcie mi) sięgnięcie po tę książkę, do czego mocno Was zachęcam.
© by
MROCZNE STRONY | 2022