Myślę, że każdy fan ambitnej literatury chociaż raz w życiu przeczytał książkę Stephena Kinga, a w tym gronie znaleźlibyśmy nie jednego jego fana. W tym roku założyłam sobie, że będzie to rok z królem grozy, ale czy mi to wyjdzie. Najpierw na celownik trafił Outsider, a teraz Instytut, który jest tematem dzisiejszej recenzji.
Z książkami Kinga często jest taki problem, że nim przejdziemy do głównego wątku powieści, poznajemy całe miasto, jego mieszkańców i historię ich rodziny do trzech pokoleń wstecz. Oczywiście trochę koloryzuję, ale dla czytelnika, który nie lubi czekać na rozwój akcji, to najczęstszy powód porzucenia książki. Tu nie dostajemy nowego schematu.
W małym miasteczku w Południowej Karolinie były gliniarz przyjmuje posadę u lokalnego szeryfa. Mamy pokazaną jego codzienność w nowym dla niego miejscu, przeszłość i życie wśród mieszkańców. Jest on ciekawą i sympatyczną postacią, z którą złapałam jakiś wspólny tok myślenia. Jednak, gdy już go polubiłam, jego wątek na pewien czas praktycznie całkowicie zaniknął, bo mimo wszystko naszym głównym bohaterem jest dwunastoletni Luke Ellis i tytułowy instytut.
To nie jest powieść dla osób o słabych nerwach i źle reagujących na krzywdę wobec najmłodszych. Tak jak Potępiona, którą nie tak dawno czytałam, stawia ona dzieci, w sytuacjach, w których nie jeden dorosły nie dałby rady, a to wszystko mrozi krew w żyłach. Gdybym była chociażby trochę bardziej wrażliwsza, musiałabym zrezygnować z czytania tej pozycji lub przeciągnęłoby się to znacznie w czasie.
Na rozwój akcji i zrozumienie wszystkich wątków oczywiście musimy czekać. Według mojego czytnika ten czas to 53% książki. Mimo iż ta pierwsza część kilka osób może uśpić, dalsze losy naszych bohaterów ruszają jak z kopyta. Luke, który dotychczas był dla mnie cwanym, chociaż inteligentnym dzieciakiem, pod wpływem swoich przeżyć staje się małym psychopatą. Nie potrafię tego inaczej określić. Ma większe pojęcie o tym, co robi niż otaczający go dorośli, a gdy opowiada o swoich planach, zachowując się przy tym jak stary wojskowy czy gliniarz z kryminalnych, który widział wiele krwi w swoim życiu, przechodzą mnie dreszcze.
Okładka też wpłynęła bardzo na moją wyobraźnie. Chociaż nie mogę znaleźć powiązania z treścią, kryje w sobie jakąś tajemnicę i hipnotyzuje, a zerkając na nią bardziej miałam ochotę ją przeczytać.
Schemat identyczny, jak w pozostałych powieściach, wiele typowych dla autora niezrozumiałych rozdziałów – można powiedzieć King jak King, wszystko na jedno kopyto, prosta fabuła napisana w wymyślny i męczący sposób. Jednak jego powieści mają to coś, czego mi w tej zabrakło. Może tego typowego horroru, o którym przekonuje nas wydawca? Jak każda powieść ( zwłaszcza te posiadające prawie 700 stron) posiada swoje minusy, ale polecam ją przeczytać i wyrazić swoją opinię, bo to idealna pozycja dla wymagających od literatury.