“Czerwień rubinu” to pierwsza część “Trylogii czasu”, która stała się międzynarodowym bestsellerem. Całkiem niedawno głośno było o tej serii na blogach i z pewnością zna ją wielu z Was. Osobiście czytałam mnóstwo pochlebnych recenzji i opinii zachęcających do sięgnięcia po to dzieło. Tak też zrobiłam, zastanawiając się, co takiego znajdę w owej książce, skoro podobno jest powalająca. Do teraz nie bardzo wiem, ponieważ moim zdaniem, szału nie ma. Ale zacznijmy od początku.
W domu szesnastoletniej Gwendolyn wszyscy ciągle rozprawiają o podróżach w czasie. Jest to spowodowane tym, że w jej rodzinie niektóre kobiety posiadają gen, który pozwala przeskakiwać w przeszłość. Według kronik ostatnią, dwunastą podróżniczką, która zamknie Krąg ma być kuzynka bohaterki, Charlotta. Okazuje się jednak, że zaszło dość dziwne nieporozumienie i to właśnie w krwi Gwendolyn znajduje się czynnik x umożliwiający owe przeskoki. Jej rodzina nie może się z tym pogodzić, również dlatego, że dziewczyna nie była szkolona do podróży, co bardzo utrudnia sprawę. Zwłaszcza w obliczu misji, jaka czeka ją u boku Gideona - jedenastego podróżnika, zamykającego męską linię dziedziczenia genu. Trzeba jednak wierzyć, że oboje poradzą sobie z zadaniem, które muszą wykonać, choć jest ono owiane wieloma nieodkrytymi tajemnicami.
Sięgając po to dzieło, nastawiałam się na oryginalną i zabawną lekturę, w której na każdym kroku pojawiać się będą nowe, intrygujące sekrety. Moje oczekiwania nie do końca się sprawdziły, choć nie mogę powiedzieć, że jestem kompletnie rozczarowana. Sam pomysł na fabułę jest świetny, to prawda, choć gorzej z realizacją. Mam wrażenie, że “Czerwień rubinu” to jeden wielki wstęp do powieści, która (być może) rozpocznie się dopiero w kolejnych tomach. Akcja w tej książce rozkręca się dopiero na końcu i zostaje brutalnie urwana w momencie, w którym jest więcej pytań niż odpowiedzi, co jest dość dziwnym zabiegiem. Aż do ostatnich rozdziałów razem z Gwendolyn próbujemy choć trochę zrozumieć, o co chodzi z Kręgiem Krwi, chronografem i tym całym podróżowaniem w czasie, a jest to trochę skomplikowane. Sprawy nie ułatwiają owe tajemnice, które piętrzyły się z każdą kolejną stroną, jednocześnie wciągając czytelnika w powieść. Działają one na korzyść pozycji, lecz nie naprawiają fabuły, która chwilami wydaje się taka... dziurawa. Jeśli zaś chodzi o humor, który był zapowiadany, to w jakimś stopniu można go zauważyć, więc nie jest tak źle, jak na początku mogło się wydawać. Gorzej z bohaterami...
Narratorka i nasza główna postać, Gwendolyn, jest dość dziwną osobą. Czasem nie mogłam zrozumieć jej zachowania, które chwilami było zbyt dziecinne jak na szesnastolatkę. Dziwne, ale to wcale nie sprawiło, że jej nie polubiłam - wręcz przeciwnie. Wypadła na dość miłą, choć niezbyt interesującą bohaterkę, ale jednocześnie taką, której nie można znienawidzić. Nie jestem pewna, jak to odebrać.
Oczywiście, nie obeszłoby się bez tego “bezczelnego, aroganckiego, choć bosko przystojnego młodziana”, który powoli zakochuje się w Gwendolyn. Wydawało mi się, że przeczytałam na tyle dużo książek, żeby wiedzieć, kiedy bohater rzeczywiście jest arogancki i uszczypliwy, ale w wypadku Gideona nie zostało to zbytnio podkreślone. Brakowało mu choćby tej skłonności do sarkastycznych docinek, które przecież uwypuklają pozorny brak zainteresowania postaci "tą dziewczyną", jeśli już zdecydowano się tak to zorganizować. Sądzę, że autorka próbowała zrobić z Gideona zniewalającego przystojniaka, który w oczach Gwendolyn jest “bufonem” i tak sobie myślę, że ostatecznie nikt poza nią tego nie widzi, nawet czytelnik. Pomysł był, ale nie do końca wyszedł.
Ciężko podsumować tę pozycję, przyznaję. Dzieło Kerstin Gier jest jak wyjątkowy kamień szlachetny (wiem, że to idealne porównanie :D), który kusi i wydaje się pięknie prezentować, ale ostatecznie nie został oszlifowany. To trochę irytujące, że świetnego pomysłu niedopracowano. Wystarczyłoby trochę podreperować kreacje postaci, a już całość wypadłaby o wiele lepiej. Mimo to, nie mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała, bo to nieprawda. Nie żałuję czasu spędzonego z tą lekturą, bo zleciał on szybko i przyjemnie i na pewno sięgnę po kolejne części (w końcu też chcę poznać te wszystkie tajemnice!). Mam tylko nadzieję, że ten tom faktycznie był wstępem do powieści z wartką i zaskakującą akcją, na którą natknę się w “Błękicie szafiru”.