Właśnie skończyłam czytać finałowy tom trylogii Oddechy amerykańskiej pisarki Rebeki Donovan. I cóż on ze mną zrobił... Pozostawił mnie zarówno usatysfakcjonowaną, ale także i pełną smutku, bo to pożegnanie z bohaterami, z którymi niesamowicie się zżyłam na przestrzeni tych trzech części.
Minęły prawie dwa lata od wydarzeń w "Oddychając z trudem", ale życie Emmy Thomas stało się jeszcze bardziej skomplikowane. Ucieczka w rodzinnej miejscowości i rozpoczęcie studiów powinno odgonić wszelkie demony z przeszłości, ale tak się nie dzieje. Wręcz przeciwnie - jest jeszcze gorzej. Emma choć otoczona nowymi przyjaciółmi, czuje się samotna i odosobniona. Aby zagłuszyć swój ból, zaczyna zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Odkrywa, że wcześniej znienawidzony przez nią alkohol przynosi jej ukojenie, tak samo jak adrenalina. Nikt nie stanowi dla niej większego zagrożenia, niż ona sama...
Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem całej trylogii. "Powód by oddychać" totalnie mnie urzekł, głównie przez wzgląd na poważny temat, który porusza, ale im dalej w las, tym coraz bardziej zaczęłam odkrywać jego wyjątkowość. Rebecca Donovan bowiem nie ograniczyła się tylko do poruszania motywu przemocy w rodzinie. Ona sięgnęła w samą czeluść problemów, z którymi zmagają się młodzi ludzie. Nieakceptowanie siebie, niemożliwość uwolnienia się od demonów w przeszłości i sięganie ku używkom, aby zagłuszyć ból. Ta autorka nie tylko inspirowała się tymi tematami, ona także wykazała się dużą precyzją i dokładnością w ich ukazaniu. Nie przesadziła w żadną stronę. Wydarzenia opisywane w drugim tomie, "Oddychając z trudem" były chyba najbardziej "intensywne" pod wieloma względami, natomiast finałowa część, "Biorąc oddech" zmierza ku nieubłaganemu końcowi i odpowiedzi na pytanie, które towarzyszy czytelnikowi już od samego początku przygody z tą trylogią: "Czy Emma przezwycięży swoje demony?" i "Czy czeka ją happy-end?". Tego się dowiecie jedynie sięgając po ten cykl.
"Biorąc oddech" to zdecydowanie najlepszy tom z całej trylogii. Pochłonął mnie bardziej niż poprzednie, a to dlatego, że absolutnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Czułam autentyczne emocje, towarzyszyło mi przyśpieszone bicie serca, ponieważ obawiałam się o Emmę. Autodestrukcyjna ścieżka, w którą zmierzała wywoływała u mnie strach o tą bohaterkę. Ja nie tylko chciałam, aby w końcu wszystko się dla niej pozytywnie skończyło, ja wierzyłam, że ona na to zasługuje. Uwielbiam książki, które wywołują u mnie tego rodzaju emocje. Jeśli chodzi o zakończenie... usatysfakcjonowało mnie, ale nie do końca. Fajnie, że pozostało otwarte, tak, aby czytelnik mógł sobie dopowiedzieć resztę, ale nie na tyle, aby wywoływał uczucie niedosytu. Brakowało mi jednak takiej autentycznej i szczerej rozmowy pomiędzy Jonathanem i Emmą. Chciałabym przeczytać ich wspólny dialog i przez to także zaobserwować, jak oboje się zmienili.
Odczuwałam smutek, wzruszenie i radość. Jestem wdzięczna tej autorce za stworzenie tak prawdziwej, a zarazem niesamowicie budującej historii, z której płynie mądry przekaz. Zawsze warto marzyć, walczyć i się nie poddawać. Nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji jest jakieś wyjście. Trylogia Oddechy pokazała mi, jak silną moc ma nadzieja. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tak wartościową serię. Polecam!
"Walczyłam o odzyskanie kontroli, która wymykała mi się z każdym oddechem, ale nawet gdy się w końcu zatrzymałam, wiedziałam, że nie dam rady uciec przed tym, kim naprawdę jestem."