Czasem jest tak, że otwierasz jakąś książkę, czytasz kilkanaście, potem kilkadziesiąt stron i już czujesz to całym sobą - tak, ten autor (czy, jak w tym wypadku, ta autorka) ma dobry warsztat pisarski. Umie konstruować... cóż, nawet niekoniecznie poszczególne sceny czy postacie, tylko po prostu sam tekst tak, że chce się to czytać, że człowiek dobrze bawi się z daną lekturą, że zwyczajnie ma się z tejże lektury to coś, co zwiemy czytelniczą satysfakcją. No to to jest właśnie ten przypadek. Czytamy, bawimy się, jesteśmy w tej opowieści.
Jest w tym też oczywiście pewien literacki naddatek, od początku czujemy, że całość tej historii nie jest taka prosta, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać (rzuca się to w oczy miejscami aż za bardzo, prawdę mówiąc), możemy wpaść na pewne tropy na sekundę przed tym, jak pisarka wprost nam je podaje, możemy wczuć się w postacie (naprawdę sugestywna, pierwszoosobowa narracja trójki bohaterów), dotykamy też ważnego społecznego zagadnienia przemocy domowej, po części nawet czegoś głębszego, problematyki mechanizmów jej dziedziczenia, tego, "po jakich liniach" ono biegnie, jak się psychologicznie (oczywiście wciąż jest to w znacznej części "podwórkowa psychologia" z powieści sensacyjnej) odbywa.
Z tym sygnalizowaniem przez autorkę tropów to w ogóle jest ciekawa sprawa. Część mamy podaną bardzo bezpośrednio (kwestia wypłat z karty kredytowej), części znacząco trudniej się domyślić (myk z zameldowaniem). I są one podane tak jakby na dwóch sąsiadujących stronach :) I czytelnik nijak nie czuje, by była to jakaś gra ze strony Belle, byśmy mieli jakoś inaczej odbierać te sygnały. Ot, tak się napisało, takie były pomysły na detale tej historii i tyle - zdaje się do nas uśmiechać pisarka. Ale, umówmy się, to są szczególiki.
No właśnie, "uśmiechać się". Nie da się ukryć, że całość jest napisana nader lekko. To zresztą kolejny objaw tego, wzmiankowanego na początku tej mojej recenzji dobrego warsztatu autorki. Bez odautorskiego śmieszkowania, bez szarżowania jest lekko, czy aby... nie zbyt lekko? I paradoksalnie nie mam tu w pierwszym rzędzie na myśli tego, że tematyką tak przyjemnie napisanej powieści jest coś o tak olbrzymim ciężarze gatunkowym (i coś po prostu tak strasznego) jak przemoc domowa. To powiedzmy jest okej, niech tego typu wątki znajdują się w książkach czysto rozrywkowych. Niech w ten sposób trafiają pod strzechy, super. Bardziej mam tu na myśli coś trochę innego - przez tą lekkości i sprawność, także po prostu przez to, jak szybko się to czyta, pewne rzeczy zdają się przelatywać nam przez palce. Psychologia i złożoność postaci (a nikt mi nie wmówi, że jednym z głównych celów i ambicji Belle nie było ukazanie obu głównych męskich bohaterów jako niezwykle złożonych i wycieniowanych wewnętrznie i mentalnie), ciekawe osoby z tła (Miss Sally! Komendant!), miejsca akcji itd.
Ej, czy jakaś historia może paść ofiarą dobrego warsztatu opisującej ją osoby? Ależ to by był literacki paradoks nad paradoksy, prawda?
Okej, daję 8/10, było to wszystko bardzo dobrze pomyślane, bardzo sprawnie napisane, był ten mega plot twist około 65% tekstu, prawie nie było wpadek (choć z tym cudownie włączonym w odpowiednim momencie GPSem to trochę naciąganie wyszło), była też ważna problematyka społeczna. Naprawę jest to dobra powieść sensacyjna.