Lisa Desrochers mieszka w Kalifornii z mężem i córkami, z których starsza zainspirowała ją do napisania książek dla młodzieży. Autorka uwielbia niesamowite opowieści i częste podróże. Z wykształcenia jest doktorem fizykoterapii, toteż często wygłasza wykłady na temat ochrony zdrowia. Cykl książek pt. „Demony” to jej literacki debiut.
Po pierwszą część sagi Demony sięgnęłam dokładnie rok temu, w pewien dość smutny, wakacyjny wieczór. I nie powiem – spędziłam przy niej kilka miłych chwil i mimo, że nie zostałam powalona na kolana, uznałam iż po kolejną część również sięgnę. Jej pora przyszła dużo później, bo prawie rok. I był to raczej przypadek, gdyż przypomniałam sobie o niej dzięki recenzjom na blogach.
„Wyleczenie złamanego serca zajmuje trochę czasu, ale kiedyś się udaje.”
Cała historia rozpoczyna się w momencie, gdy Luc Cain wiedzie u boku Frannie szczęśliwe życie jako człowiek, już nie jako demon. Swą ludzką postać zawdzięcza ukochanej, gdyż to właśnie jej miłość posiada tajemniczą moc zmieniania ciała. Ta dwójka żyje w harmonii dość spokojnie mniej więcej do momentu, w którym aniołem stróżem zostaje brat Frannie – Matt. Oprócz tego w mieście pojawia się tajemnicza dziewczyna, a Gabe wciąż żywi głębsze uczucia do głównej bohaterki. Jak potoczą się ich losy? Tego możecie dowiedzieć się jedynie po lekturze Demonów.
Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam prawie natychmiast był fakt, że mój niegdyś ulubiony bohater Luc został typowym pantoflarzem. Naprawdę nie wiem co stało się z tym dość zabawnym, nieco mrocznym facetem, którym był w tomie pierwszym – w Grzechu Pierworodnym wszystko to poszło w zapomnienie, a były demon jest na każde skinienie naszej Frannie.
Jeśli zaś o główną bohaterkę chodzi – ona z kolei wcale się nie zmieniła. I nie jest to raczej zaletą, gdyś wciąż pozostała dla mnie postacią nieco bezbarwną, nudną i odrobinę irytującą.
Wielkie nadzieje z kolei ulokowałam w postaci Matt’a, który został aniołem stróżem swojej siostry. Nie wiedzieć czemu podświadomie zrodziła się we mnie nadzieja, że ta postać swą anielską dojrzałością i za razem chęcią nadrobienia straconych lat z siostrą urozmaici w jakiś sposób powieść. I chyba nawet nie domyślacie się tego, jak wielce byłam rozczarowana. Bo w końcu dziwnie czyta się o aniele stróżu, który bardzo ingeruje w życie podopiecznej, kryje w sobie tyle negatywnych uczuć a do tego zachowuje się jak na typowego dwunastolatka przystało.
„- Możesz zabrać diabła z Piekła, ale Piekła z diabła nie wytrzebisz.”
Mogę zrozumieć fakt, że autorka chciała sprawić, by powieść była jak najbardziej przystępna dla młodzieży. No ale żeby w tym celu trzy czwarte postaci obdarzać zachowaniem dzieci wkraczających w burzliwy wiek dojrzewania? Nie sądzę, by był to zabieg korzystny. Powieść traci przez to naprawdę wiele, zwłaszcza kiedy ktoś nie ma cierpliwości do czytania o zachowaniach nader dziecinnych.
Jednym z tych niewielu plusów bez wątpienia jest to, że ta część z serii jest znacznie bardziej obfita w akcję i przeróżne wydarzenia od swojej poprzedniczki. Dzieje się naprawdę dużo, nie mamy więc dzięki temu zbyt wiele czasu na nudę (tak, zostaje go więcej na irytację).
Lisa Desrochers nie rozczarowała nas również w kwestii schematów – tak, te również mamy. Szkoda tylko, że trójkąt miłosny (o ile można to w ogóle określić takim mianem) był tak bardzo pozbawiony emocji, dynamiki.
Nie jestem pewna czy powinnam polecać wam tę książkę, czy raczej ją odradzać, myślę jednak że najlepiej sprawdzi się ona u młodszych czytelników wymagających od powieści czegoś więcej niż możemy znaleźć właśnie tutaj. A wszystkich innych przestrzegam i zachęcam do sięgnięcia po coś innego.