Nim zasiadłam do napisania swojej opinii o książce "Narkoza", zerknęłam pobieżnie na inne recenzje i opinie użytkowników portalu, by porównać swoje odczucia z tymi, jakie mieli inni czytelnicy. I muszę przyznać, że rozumiem obydwie strony: i te, które zachwycają się książką jak również te, które nie znalazły w książce niczego, co mogło zainteresować i wciągnąć w opowieść na długie godziny. Sama początkowo należałam do tej "zawiedzionej" grupy. Właściwie, to trochę moja wina. Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że sięgam po thriller. Serio, nie wiem! Jakoś tak opis chyba troszkę mnie pokierował: no powiedzcie sami - handel narządami nie kojarzy się z obyczajówką czy romansem. A co jak co, "Narkoza" to zdecydowanie romans z innymi elementami z różnych gatunków literackich. Więc właściwie to sama jestem sobie "winna", bo za romansami nie przepadam (a jeśli już po jakiś sięgnę, robię to z zaufanego źródła, powiem wiele książek z tego gatunku jest dla mnie, za przeproszeniem, ckliwa do porzygu).
I tak do 400 strony byłam mocno zawiedziona... Początkowo wpadłam w nazwiska na "K", co zajęło mi chwilę bym odróżniła "kto jest kim". Opisy i sam język był jakiś taki mdły... Główny bohater wplątujący się w różne romanse i miłostki (tu odezwała się moja OGROMNA niechęć do romansów... I mój przyjaciel świadkiem! Pisałam mu, że jestem na 180 stronie, a bohaterowie ciągle romansują...), dialogi, które absolutnie mnie nie porywały, akcja, która toczyła się między szpitalem, łóżkiem a klubami (gejowskimi i nie tylko - wybaczcie mi proszę, ale "nie potrafię w inkluzywny język"...). Okej - trafiały się dialogowe perełki, zwłaszcza te z sali operacyjnej. Wtedy poprawiałam się na kanapie i z zapartych tchem chłonęłam każde słowo. Dialogi te mijały, a ja wracałam do "może coś zaraz się wydarzy". I wiecie co? Wydarzyło się! Tak!!! Od 400 strony nie potrafiłam odłożyć książki. Te ponad 200 stron pochłonęłam jak gąbka wodę! Co tu się zadziało, moi drodzy państwo! Ta druga połowa do coś niesamowitego! Zmienia się tu praktycznie wszystko! Jakby sam autor ewoluował w trakcie pisania powieści. Takiej zmiany na kartach książki nie spotkałam w żadnej, a przeczytałam ich już trochę w swoim życiu. Ależ Rafał Artymicz rozwinął skrzydła! Niczym motyl, nie żartuję! Nagle powieść zyskała piękno, język stał się bardziej przyjemny, dojrzały i interesujący, nawet bohaterowie zyskali twarze i nie byli tacy przeźroczyści jak w pierwszej połowie książki. Potrafiłam nawet zapałać do kogoś sympatią, co nie miało miejsca do połowy książki! Akcja trzymała mnie w napięciu i sprawiała, że chciałam już wszystko wiedzieć! I okej, zdarzało się takie małe "ale", bo tu drażniły mnie powtórzenia "wariat, mój wariacie, twój wariat" (to określenie kojarzy mi się z tzw. "gimbazą", nie raz tak na siebie mówiliśmy w nastoletnich związkach. Z podkreśleniem NASTOLETNICH, w życiu dorosłym jakoś mi to nie pasuje, ale to tylko moje zdanie.), jednakże nie rzutowało to mocno na świetny odbiór treści. Co tu dużo mówić. Będę z Wami absolutnie szczera - Moją ocenę uratowała zdecydowanie "ta druga część" zaczynająca się od 400 strony. Gdyby nie to, jaka zmiana zaszła na łamach tej książki, ocena byłaby niższa. I z tego miejsca chciałam pogratulować Panu Rafałowi. Pięknie się pan literacko rozwinął na kartach jednej książki. Pięknie! :) Oceniam książkę na 6,5 gwiazdki, natomiast na portalu nie ma połówek - podciągnę więc o te pół gwiazdki w górę, na "tzw. zachętę" ;)