Długo przyszło czekać miłośnikom twórczości Jonathana Carrolla na nową powieść. Po ponad sześciu latach przyszedł czas, w którym autor odwiedził Polskę, by promować swoje najnowsze dzieło. To 320-stronicowa powieść o tajemniczym tytule „Kąpiąc Lwa".
Wydawać by się mogło, że akcja utworu rozpoczyna się według pewnego schematu spotykanego wcześniej w twórczości Carrolla. Czytelnik obserwuje prozaiczną sytuację z życia codziennego bohaterów powieści, którą jest kłótnia małżonków. Czekając na rozwój akcji (co oznacza pojawienie się magii), nieświadomy niczego, jest cały czas zwodzony przez autora. Wtedy zjawia się mała, tajemnicza dziewczynka, która – w dosłownym znaczeniu – to tu, to tam skacze po dachach okolicznych budynków, nie wzbudzając przy tym sensacji. Każdy bohater książki zawsze znajduje logiczne wytłumaczenie jej obecności, tylko czytelnik może czuć się nieco zdezorientowany.
Nie można powiedzieć, że za każdym razem czytający jest przypierany do muru, gdy na horyzoncie pojawi się lekkie odchylenie od normy. Zawsze bowiem może ten mur przeskoczyć i spojrzeć, co kryje się za nim. Jednak nim czytelnik zacznie to robić kierowany własnym instynktem, minie prawie cała powieść. Jak za mrugnięciem oka śledzący akcję powieści przenosi się na jej setną stronę i napotyka kolejną wskazówkę, której nie wykorzysta, przekonany, o tym, że to w końcu „ta chwila!”. Wreszcie powieść zejdzie na właściwe tory i teraz coś zacznie się dziać. Świat realny zacznie mieszać się z tym magicznym, niestety to kolejny zwód Carrolla. Owszem, chwila jest magiczna na pierwszy rzut oka, ale ile naprawdę w niej magii, przekonamy się kilka stron dalej.
Kiedy okazuje się, że nasi bohaterowie (których jest kilku, choć możemy tylko zastanawiać się, dlaczego) trafili w tzw. „przerzutkę”, nie wiadomo jak zareagować. Oto autor zwodził nas od początku powieści, ukrywając magię, a raczej pokazując, że magią bywa zwyczajna chwila, bez dziwnych, dotychczas niespotykanych zjawisk. Z drugiej zaś strony ta magia pozbawiona jest specjalnego wydźwięku. Nie ma w niej nic, co wzbudziłoby w nas dreszczyk podniecenia, emocji, oscyluje zbyt blisko świata realnego.
W powieści nie ma bezpośredniego nawiązania do tytułu, jak to zazwyczaj bywało. Pojawiają się naturalnie psy, a nawet i słoń, ale lwa na horyzoncie nie widać. Czytelnik sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakim kontekście go umieścić, być może to pozwoli zbliżyć się do rozwiązania zagadki – co w końcu z tym Chaosem? Pojawiają się za to nawiązania do wcześniejszych powieści, co uważny czytelnik od razu dostrzeże, jak na przykład motyw dziewczynki skaczącej po dachach budynków. Styl autora pozostał niezmieniony i to niezmiernie mnie cieszy. Bywają chwile refleksyjne oraz bezczelnie spłaszczone opisy przypominające o tym, że na kartach powieści Jonathana Carrolla czytelnik sam dokonuje pewnych wyborów, powiązań i odkryć. To on tworzy dopełnienie „płaskiego” opisu, nadając mu nową formę, a podczas kolejnego czytania powieści – nową interpretację. Wielu umieściłoby tę powieść między „Krainą chichów” – absolutnie numerem jeden miłośników twórczości autora a „Kościami księżyca”, które opierają się na motywie snu. Jednak pisarz, mimo użycia tego znanego w literaturze motywu, nadal jest w stanie nas zaskoczyć. Pokazał nowe, dotychczas niespotykane w jego powieściach ujęcie świata i zaproponował magię, której czytelnik nie dostrzeże od razu, pomimo wielu udzielonych mu wskazówek. Rzeczą niezmienną we wszystkich powieś-ciach Jonathana Carrolla jest zaskakujące zakończenie książki, a w przypadku tej pozycji, dodatkowo żaden wątek nie jest jednoznaczny. Do ostatnich stron trzyma w napięciu, a gdy już uchodzi ono po kilku dniach od zamknięcia książki, uświadamiamy sobie, że tak naprawdę niewiele wiemy. Razem z bohaterami utknęliśmy na pewnym etapie, z którego nie sposób ruszyć się dalej. Oni mają szansę rozwiązać zagadkę, gdyż są mechanikami. My? Raczej nie stawiałabym za wiele na tę kartę. Chociaż wskazówką może być jedno ze zdań powieści: „Koniec, podobnie jak Bóg, tkwi w szczegółach”. Czy „Kąpiąc Lwa” jest dobrą książką? Na pewno taką, obok której obojętnie się nie przejdzie i nad którą człowiek się zastanowi – nie raz i nie dwa. Odłoży się ją na półkę, by za chwilę sięgnąć po nią ponownie. Jeśli to jest definicją dobrej powieści, to jak najbardziej możemy uznać, że Jonathan Carroll powrócił w dobrym stylu.