Co powiecie na komitywę dwóch skrzydlatych panów, pochodzących z przeciwnych biegunów wiary judeochrześcijańskiej oraz jednej złośliwej wiedźmy o ognistym temperamencie? Trio niemożliwe, nieosiągalne, nie do zaakceptowania... i nie do zdarcia! Właśnie o takim przyjacielskim miszmaszu przeczytać można w książce Anety Jadowskiej, " Złodzieju dusz", który, jakżeby inaczej, bezlitośnie okradł mnie z czasu, bowiem nie byłam w stanie oderwać swojej uwagi od tej historii.
Kolejna osobliwa śmierć kolejnej osobliwej staruszki, której tajemnicę po raz kolejny musi rozwiązać osobliwy zespół policjantów z toruńskiego komisariatu, dowodzony przez najbardziej osobliwą kobietę pod słońcem. Oficjalnie strzeże prawa i porządku, ale za progiem swojego mieszkania i pewną starą Bramą zrzuca maski (czy raczej magiczne osłony) i nagle okazuje się, że Dora Wilk z wielką radością zajmuje się wszystkim tym, czym zajmować powinna się każda szanująca się polska wiedźma. W dodatku niemożliwie wredna i bezczelna. Nic więc dziwnego, że gdy nieznany osobnik zaczyna terroryzować magiczną społeczność, Starszyzna wykazuje Dorą wzmożone zainteresowanie. Bowiem mordercę trzeba znaleźć, a prócz naszej hardej bohaterki nikt na prowadzeniu śledztwa się nie zna. Zresztą, gdy twoja najlepsza przyjaciółka zostaje porwana, należy zdecydowanie wziąć sprawy w swoje ręce, czyż nie?
W tego typu sytuacjach liczy się szybkość działania, zatem nic dziwnego, że akcja już od początku rusza z kopyta. Ledwie wkraczamy wraz z Dorą w sprawę morderstwa, a już otrzymujemy niejasne przesłanki o drugiej, skrywanej naturze dziewczyny, afera zaraz potem zaś schodzi na dalszy plan, przytłoczona wizją, jaka bohaterkę nawiedza. A nawiedza ni z tego, ni z owego, dotycząc osoby, o której nie było wcześniej poświęconego ani słowa. Dlatego początkowo opanowała mnie dogłębna dezorientacja. Niezbyt przypadł mi do gustu taki nagły przeskok, ale później – na szczęście – straciło to na znaczeniu. Bo autorka, pomimo wyraźnego wyniesienia kwestii zagrożenia magicznego na piedestał, nie zapomniała o innych wątkach. Można zatem zapoznać się z problemami Dory na komisariacie wśród szowinistycznych kolegów, jej sposobami na rozładowanie emocji, metodami polowania na płeć przeciwną, et cetera, et cetera, dzięki czemu łatwiej było mi dziewczynę polubić. Nie traciłam przy tym uczucia oczekiwania na rozwiązanie tajemnicy niewątpliwie bardzo utalentowanego porywacza, mordercy magicznych istot. Fabuła odznacza się założeniami jak w sztampowym kryminale – dobry ma znaleźć złego – jednak potężna dawka fantastyki sprawia, że mamy do czynienia z czymś więcej, z historią, która i śmieszy błyskotliwym humorem, i potrafi sprawić, że adrenalina rozpali krew.
Jednakże! Wspomniana intryga przewodnia jest zarazem najsłabszym punktem książki. Odniosłam wrażenie, że nie została dopracowana tak, jak dopracowana zostać powinna. Wszystko było zwyczajnie... zbyt szybkie, bym mogła uwierzyć, że odnalezienie mordercy faktycznie kosztowało Dorę tyle nerwów, lęku i bólu, ile w założeniu miało do mnie krzyczeć ze stron książki. I zdecydowanie zbyt proste; główna bohaterka, jako policjantka z bodajże dziesięcioletnim doświadczeniem w ściganiu morderców, powinna odgadnąć wszystko szybciej, bo winowajca zostawił mnóstwo śladów, w niektórych momentach wręcz nie mogłam uwierzyć w to, co czytam – zupełnie jakby morderca złożył zamaszysty podpis wraz z datą! Nie wspominając już o tym, że Dora miała większość magicznej i zwykłej strony Torunia do pomocy.
Dora Wilk, niepokorna, bezczelna, nieufna i z uczuleniem na stałe związki, policjantka i wiedźma, po matce kapłanka bogini płodności, po ojcu córa brutalnych wojowników z Północy, rodzynek jakich mało, bez problemu łącząca w sobie dwie sprzeczne natury przekazane w genach. Jednak jeśli idzie o ludzkość i nadnaturalność – tych obliczy nie potrafi ze sobą pogodzić; nie ma zamiaru wypierać się swej magicznej strony (w końcu paskudne klątwy się przydają, na przykład by pedofilowi boleśnie przeszła ochota na dzieciaki) i nie chce także odrzucać człowieczeństwa – z przyzwyczajenia, ze strachu? Jedno jest pewne, coś w końcu wybrać musi, ale nie potrafi, i właśnie dzięki temu niezdecydowaniu - które nie rzuca się w oczy, a czai zawsze tuż za literami, między stronami, pod istotniejszymi sprawami i przykryte ognistym charakterkiem bohaterki - ją polubiłam.
Aczkolwiek, moim faworytem jest diabeł Miron, piekielnie przystojny wnuk samego Lucyfera, który to okazał się całkiem niezły w roli dziadka, w przeciwieństwie do ambitnego Gabriela z „wyżyn”, czyli nieco snobistycznego krewnego anielskiego zawadiaki, Joshuy. Ta dwójka stanowi wspaniały duet, lecz zbrodnią byłoby nazwanie ich przeciwieństwami, bowiem Miron w gruncie rzeczy jest porządnym, uprzejmym facetem, który tylko czasem ulega podszeptom swej natury, zaś Joshua nie ma nic przeciwko naginaniu zasad i ewentualnym rozprawieniu się z paroma złymi kolesiami (niestety, nieco się rozczarowałam, poznawszy w końcu przyczyny początkowej niechęci Joshuy do Dory, oczekiwałam czegoś bardziej... spektakularnego? A tak Joshua znacznie stracił w moich oczach). Bohaterowie są porządnie, logicznie skonstruowani, ale nie sprawią, że twój pogląd na ludzką (i mniej ludzką) psychikę ulegnie zmianie. To zwyczajne postacie, z paroma mocniej podkreślonymi cechami, o których perypetiach przyjemnie jest czytać, jednak bez głębszych prób zagłębiania się w ich wnętrza; wtedy bowiem mogą stracić czar, jaki je otacza.
"Złodziej dusz" nie jest arcydziełem, nie można jednak powiedzieć, jakoby przy lekturze nie poczuło się odprężenia i rozbawienia, a przecież o to chodzi, czyż nie? To dobra książka i z pewnością postaram się uzyskać kolejną część.