Michał Śmielak miał być, jak mnie zapewniano, nadzieją polskiego kryminału. Strzeż nas, panie Boże, przed takimi nadziejami. „Postrach” - to książka dla tych, którzy wciągają każdy kit z przekonaniem, że to najprawdziwsza amfa. Co tam amfa! Opary absurdu osiągają tu takie zagęszczenie, że nie potrzeba innych środków odurzających.
Nadzieja, że książka mnie zachwyci zaczęła umierać już po pierwszych kilku rozdziałach, dogorywała przez kilkanaście następnych, aby po dotrwaniu z bólem do zakończenia, zejść śmiercią gwałtowną. Takich bzdur, to nawet Mróz by nie wymyślił (ups, miałam nie nawiązywać do najpłodniejszego).
Po niepotrzebnym wstępie z wynurzeniami psychopaty, zaczyna się ciekawie: poważna kancelaria prawna prowadzi szemrane interesy polegające na dodatkowym karaniu przestępców, oczywiście poza prawem. A to przecwelowanie w więzieniu gwałciciela, a to pomoc w „samobójstwie”, a to zorganizowanie ucieczki z aresztu słynnego Postracha, oskarżonego o uprowadzenie sześciu siedemnastoletnich dziewczyn (istnieje obawa, że dziewczyny nie żyją). Oczywiście, wszystko za pieniądze.
Pomysł dobry, ale wykonanie słabe. Zamiast zacząć od pokazania poczynań kancelarii w jakiejś akcji, dowiadujemy się wszystkiego z rozmowy dwóch panów. Mecenas Maciej Biernacki i jego prawa ręka od czarnej roboty Borys (bez nazwiska) gadają, gadają, gadają i są to bardzo drętwe dialogi. Ludzie, którzy znają się jak łyse konie, muszą sobie o tym przypominać w taki sposób: „- Ile lat robimy biznesy? Z dziesięć przynajmniej. I co? Była jakaś wpadka przez ten czas? – Nie było. – Widzisz. Nie było.” I tak w kółko jeden drugiemu opowiada rzeczy, o których obaj dobrze wiedzą. Od tego są opisy, panie autorze, ale to pewnie za trudna forma literacka. Dialogi – to ulubiony sposób Michała Śmielaka na komunikowanie się z czytelnikiem. Pewnie dlatego, że jak rzadko pisane, to łatwiej nadmuchać objętość książki.
Spec od czarnej roboty najpierw sprawia wrażenie sprytnego, powtarzając za Benjaminem Franklinem, że wyznacznikiem mądrości jest zasada: „trzy osoby mogą dochować tajemnicy, pod warunkiem, że dwie z nich nie żyją”. Nie chce w związku z tym zgodzić się na nierealną akcję odwetową, podając milion sensownych powodów na nie, a potem nagle fru… i bez powodu zmienia zdanie.
Zasadę niekonsekwencji w poczynaniach bohaterów Michał Śmielak stosuje bardzo konsekwentnie. Najpierw twierdzi, ustami prawnika, że dowody na Postracha są bardzo mocne, a potem okazuje się, że to wcale nie musi być prawda. To co, ten prawnik jest idiotą i tego nie zauważył? Bo autor wmawia nam, że to łebski facet. Przecież dziesięć lat robi przekręty i nigdy nie wpadł (patrz wyżej). I tak przy każdej następnej okazji autor nas robi w bambuko, licząc na to, że czytelnik głupi i wszystko kupi.
W tej książce występują albo idioci, albo supermani (płci obojga). Supermani mogą jednak w dowolnej chwili stać się idiotami, na życzenie autora i odwrotnie. Porywacz Postrach to Bond oraz Q w jednym. Wkrada się pod okiem kamer do sześciu rezydencji wyposażonych nowoczesne systemy alarmowe, uprowadza dziewczyny (tym razem idiotki jak jeden mąż, pardon, żona), które będąc same w domu, bez oporów otwierają mu drzwi o północy. Skutecznie wyprowadza w pole ochronę i organy ścigania (a policjant - to podobno świetny fachowiec), a na koniec wpada, ponieważ w trakcie szamotaniny podczas ostatniego porwania odsłania mu się charakterystyczny tatuaż na przedramieniu, taki sam, z którego słynie dobrze znany policji recydywista Igor Grabski. Potem okazuje się, że Postrach wpada na niby, bo ten numer z tatuażem to była podpucha. Porywacz specjalnie odsłonił przed kamerami tatuaż, żeby wrobić Igora Grabskiego. A potem ten sam genialny Postrach, który wymyślił podpuchę z tatuażem okazuje się idiotą, który daje się podpuścić szaraczkowemu przestępcy, jak dziecko. Skomplikowane? To jeszcze nic.
Intryga zakręcona jest poczwórnie, ale gdy poskładać wątki, nic do siebie nie pasuje. Żeby to wyjaśnić, nie obyłoby się bez spoilerów, a amatorzy czytania bez zrozumienia pewnie i tak się nie zniechęcą, i to o nich się teraz troszczę. Mój opis powyżej pokrywa się z tym, co znajdziecie w blurbie wydawcy, więc bez obaw, niczego nie zdradzam. Znęcanie się nad ignorancją autora tym razem sobie odpuszczę.
Jeżeli uwierzyliście w prawdopodobieństwo opisanej wyżej sytuacji, to pewnie wam się ta książka spodoba. Jeżeli, tak jak ja, zaczęliście zgrzytać zębami ze złości, spokojnie możecie odpuścić zgłębianie twórczości Michała Śmielaka.
Nie chce mi się wyliczać wszystkich absurdów, bo żeby to zrobić sensownie, musiałabym przeczytać książkę jeszcze raz, a takiej krzywdy nie zamierzam sobie robić. Jest jeszcze parę innych rzeczy, które ludzi trochę bardziej myślących powinny skutecznie do „Postracha” zniechęcić.
Rzekomy Postrach ucieka w lipcu 2021 roku, a policja przez cały rok nie robi nic, aby odnaleźć najgroźniejszego przestępcę w kraju. Dopiero w lipcu 2022 roku, gdy ginie kolejna ofiara, powołują specjalną ekipę śledczą. Dlaczego? Bo autor tak sobie wymyślił. Papier (i czytelnik) wszystko zniesie.
Akcja toczy się praktycznie bez związków przyczynowo-skutkowych, ot, kolejne paciorki dorzucane do różańca, więc na suspens, czytelniku, nie licz i przygotuj się na ziewanie. Co chwila pojawiają się tabuny nowych postaci i nowe wątki, co powoduje totalny chaos. Uwaga! Trudno przez to przebrnąć nawet w wersji mocno skróconej, ale chociaż spróbujcie.
Mecenas i jego pomagier Borys (wątek szemranej kancelarii, niewykorzystany), uprowadzenie Postracha z więzienia, jego ucieczka i ponowne poszukiwania (śledztwo prowadzi komisarz Murawski przy pomocy podkomisarz Igi Ziemnej zwanej Glebą), wątek komisarza Murawskiego, który jest przy okazji gwałcicielem i podkomisarz Igi Ziemnej, która o mało nie została przez komisarza zgwałcona i próbuje wziąć na nim za to odwet, wątek Dagmary Chałat zwanej Hogatą - detektywki z szemranej kancelarii i jej relacja z byłą wielką miłością – policjantem Kosmą, który nie został księdzem, wątek grupy małolatów, którzy odprawiają jakieś satanistyczne (?) rytuały (wątek zasygnalizowany i łatwo porzucony bez wyjaśnienia), wątek skazanego niesłusznie (?) rzekomego Postracha, który próbuje udowodnić, że jest niewinny, wątek technika policyjnego Henryka Statucha, który pomaga Idze Ziemnej znaleźć dowody na komisarza Murawskiego, ale pobity prawie na śmierć i trzeba się dowiedzieć, kto to zrobił i dlaczego, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. NIE MA ani jednego bohatera, którego losy można by śledzić z zapałem i mu kibicować.
W intrydze „Postracha” nie sposób się połapać. Pożytek z lektury taki, jak z czytania instrukcji obsługi kombajnu do trzciny cukrowej na Grenlandii. Rozwiązanie zagadki kompletnie nie satysfakcjonuje. Wyjaśnienie jest tak bardzo wyssane z palca i przekombinowane, że nie wierzę autorowi za grosz, że coś takiego mogło się wydarzyć i nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Na wypadek, gdyby ktoś chciał mnie przekonać, że tylko ja jestem głupia i niczego nie rozumiem, a przeciętny czytelnik załapał wszystko w lot, uprzejmie donoszę, że sam autor się w swoim dziele pogubił. Jest taki wątek, w którym Borys prowadzi rozgrywkę z Igorem. Najpierw jeden jest zły, a drugi gorszy, potem odwrotnie, a potem znowu odwrotnie. Rosyjskie imiona bohaterów sprawiają, że ciężko się zorientować o kogo chodzi, zwłaszcza, że ten wątek rwie się i często zanika. Pod koniec książki znów wypływa i na stronie 360 mamy taki kwiatek: „- Kto wyłączył monitoring? – Grabski – odparł Igor.” Tylko że słowa te wypowiada Borys, nie Igor, bo Igor, to właśnie Grabski, a on nie żyje…
W tej książce nie znajduję NIC wartego polecenia. NIC. ZERO. NUL. Ludzie! Naprawdę nie macie się czym zachwycać???
Drodzy recenzenci! Ja rozumiem, że jak dostajecie książkę za friko, to macie zobowiązania. Rozumiem nawet, że może wam się ta książka podobać, w końcu nie bez powodu miliony ludzi słuchają Zenka Martyniuka. Nie robią tego za karę. Ale – na Boga! – czy musicie jeszcze publicznie gnioty nazywać arcydziełami?
W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Amen.