Dziesięć lat temu Lena i Alan byli najlepszymi przyjaciółmi. Spotykali się każdego lata w domu pod lasem. Później Lena została matką w wieku 16 lat. Nikt oprócz niej nie zna prawdy na temat jej dwuletniego synka. Alan ma bogatych rodziców, chodził do najlepszych szkół, spełniał każde swoje marzenie bez najmniejszego trudu. Wszystko legło w gruzach, gdy przyłapał swoją dziewczynę na zdradzie. Czy Lena i Alan znajdą wspólny język po długoletniej rozłące? Czy do pod lasem to jedyne takie miejsce, gdzie mogą być szczęśliwi?
Po tym opisie można już wnioskować sposób, w jaki potoczy się fabuła. Oczywiście w sposób romantyczny. Nie jestem szczególną fanką tego gatunku (wiem, po moich przeczytanych pozycjach z poprzedniego miesiąca tego nie widać xD), ale ta książka mnie skusiła. I dobrze! Ten temat nie jest nachalny. Nie ma typowych dram, kłótni co drugą stronę czy ciągłego zrywania i schodzenia się. Wątek przedstawiony jest tak ładnie, że ani przez moment nie chciałam wyrzucić powieści przez okno, na co ochotę mam często przy innych książkach z gatunku. Ale idźmy dalej.
Nie wściekałam się też na bohaterów. Jak już wspomniałam – nie dramatyzują ani nie zachowują się jak typowi bohaterowie z książek młodzieżowych/romantycznych. Są... ludźmi. Normalnymi ludźmi z krwi i kości, którzy mogliby istnieć w prawdziwym świecie. Nie są idealizowani, popełniają błędy, podejmują głupie decyzje. Tak jak my wszyscy. Ale dzięki temu można łatwo ich wszytskich polubić. Kibicowałam Lenie i Alanowi od pierwszych stron. Wyczekiwałam stron, na których pokazują się babcia Leni i pan Tadek. A Marcel wprost skradł moje serce! No nie w sposób go nie pokochać!
Nie wszystko w bohaterach mi grało. Może i nie byli idealizowani, ale brakowało mi trochę negatywnych cech. Nie mówię, że ich nie mieli, ale było ich malutko. Wydawali mi się po prostu za dobrzy.
Za to idealny był klimat powieści. Jeju, jak on mi się podobał! Panowała wspaniała, letnia atmosfera. Jeszcze bardziej od tego chcę już wakacje. Klimat też był pogodny, biło od niego dużo ciepła i nadziei. Nadziei na lepsze jutro, na to, że nawet po najciemniejszej nocy nastanie znów świt.
„Jedyne takie miejsce” to nie kolejna głupiutka młodzieżówka, o której szybko się zapomni. O nie, to mądra książka poruszająca wiele trudnych tematów. Ciąża u nastolatek, bycie samotną (i do tego młodą matką), trudność w ściąganiu alimentów, zdrada, bycie dręczonym w szkole, brak reakcji ze strony nauczycieli (czego nigdy nie potrafiłam zrozumieć) i jeszcze wiele innych... Autorka porusza je w mądry sposób, zmuszający do refleksji. Takie książki szanuję.
Nie ukrywam jednak, że liczyłam na coś więcej. Liczyłam na efekt „wow”, ale on nie nastąpił. Tak szczerze to nawet nie wiem, w którym miejscu mógłby on nastąpić. Chyba miałam za duże oczekiwania co do tej książki.
Jeszcze zakończenie. Chyba ciągle nie pogodziłam się z mało krwawą końcówkę „Gry o Tron”. Otóż czytając fragment o motorze moja mroczna część duszy zasugerowała sobie tragiczne zakończenie. Trochę się zdziwiłam, bo ono nie nastąpiło. Ale spokojnie, nie oznacza to, że łzy się nie poleją. Sama muszę przyznać, że oczy zaczęły się pocić w pewnym momencie.
Książkę miałam okazję przeczytać dzięki @ilovebooklife i jej cudownemu booktourowi. Jeszcze raz dziękuję za możliwość zabrania udziału. Dobrze się bawiłam przy czytaniu „Jedynego takiego miejsca” i nie żałuję ani chwili spędzonej z nią! Mam nadzieję, że Wy też nie będziecie zawiedzeni.