Król Midas recenzja

Od pierwszych stron czytałam książkę z zapałem, bo historia mnie wciągnęła. Miałam wielką nadzieję, że będzie to coś nowego, nieprzewidywalnego, czegoś, czego dotychczas nie było. Ale niestety, mój zapał do czytania opadł, gdy zaczął się standardowy schemat, który występuje w prawie wszystkich mafijnych romansach.

Kiedy budował swoje imperium, krew lała się strumieniami.

Właśnie, kiedy to było? Bo akcja zaczyna się od więzienia, gdzie Leonard musi odbyć swój wyrok. To właśnie tam pierwszy raz spotyka Emily, która odwiedza brata. Kobieta, która wie, co to bieda i walka o przetrwanie. Czyli typowa szara myszka. Żyje w toksycznym związku, jej partner popada w długi. I oczywiście, nie ma funduszy na spłatę, więc oddaje swoją ciężarną dziewczynę.

Leonard, który nie miał łatwego dzieciństwa, stał się bogaczem i królem mafijnego świata. Nazwany Królem Midasem. Niczego mu nie brakowało, był zły do szpiku kości. A kobiety były dla niego tylko dodatkiem do łóżka. Więc bez zastanowienia zabrał dziewczynę, która miała odpracować głupotę partnera. Jednak kobieta sprawia, że mężczyzna zaczyna mieć miękkie serce. Jest gotów poświęcić wszystko, co zbudował, aby ona i jej syn, którego uznał za swojego byli bezpieczni.

Autorka ma dobre pióro, nawet bardzo. Dzięki czemu szybko się czyta.

Czy polecam tę książkę? Tak osobom, które lubią takie klimaty, bo naprawdę nie jest zła. Jednakże niestety nie w moim guście.