Mountolive recenzja

„Kwartet aleksandryjski. Mountolive” Lawrence’a Durrella, czyli elegancja klasycznej narracji.

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @Orestea ·4 minuty
2023-04-30
2 komentarze
11 Polubień
„Krajobraz zagęścił się niby gobelin w liliowym poblasku, rozedrganym tu i ówdzie mirażami wody, bo podnoszące się w górę opary to rozszerzały, to ściągały horyzont, aż wreszcie świat zdawał się odbity w mydlanej bańce, która drżała i lada chwila miała się rozprysnąć. Głosy nad wodą także brzmiały to głośno, to cicho i czysto. Jego własne kaszlnięcie frunęło przez jezioro z gwałtownym trzepotem skrzydeł”. [s.8]

„Kwartet aleksandryjski. Mountolive” Lawrence’a Durrella to moja druga książka z serii czterech, które Durrell napisał. Każda z nich pokazuje w zasadzie te same wydarzenia, a na pewno tych samych bohaterów, z różnych, bardzo osobistych perspektyw. Narracja trzech książek jest pierwszoosobowa, główny bohater filtruje wydarzenia przez siebie, pokazuje je subiektywnie. „Mountolive” jest unikalny, bo w tej książce autor zdecydował na narrację w trzeciej osobie.

Ale jest to ciekawa trzecia osoba. Nie zdystansowana, oddalona, tylko bliska. Narrator często używa „nas’, „naszych” - jakby wpisując się w swoją własną opowieść. Jest częścią tej samej ludzkiej tragedii, którą opisuje. Jest w narracji fatalizm, odrobina przekonania, że los karze nas za nasze pragnienia i działania, w ślepy i okrutny sposób wykorzystując to, co sami zrobiliśmy jako narzędzie kary.

Mountolive jest unikalny jako bohater. Młody dyplomata, robiący w trakcie akcji książki coraz to większą karierę, trenowany w gracji, elegancji, słowach, które grożą bez otwartej groźby, w pochlebstwach i wywieraniu presji. Ma życie wewnętrzne, ale… to cały czas „bohater w trakcie konstrukcji”, postać w budowie. Jednocześnie to Anglik, z stereotypową nieumiejętnością radzenia sobie z emocjami, z ironią, która zastępuje czułość, z lojalnością, która raz po raz wystawiana jest na próbę.

„Zawód, w którym ceni się tylko rozum, zimną krew i powściągliwość był twardą szkołą, straszliwie paraliżującą, bo nie pozwalała wyrażać żadnych krytycznych myśli. Przeszedł niejako wieloletnią jezuicką zaprawę w okłamywaniu samego siebie i dzięki temu mógł ukazywać światu coraz świetniej wypolerowaną powierzchnię, nie pogłębiając swoich ludzkich przeżyć. Tylko Leili zawdzięczał, że jego osobowość całkowicie się nie wyjałowiła[…]”. [s.53]

Nie będę streszczać książki, jej urok tkwi nie w akcji, a w języku. Dla ciekawych - akcja dzieje się w latach pomiędzy wojnami XX wieku. Poznajemy bohaterów, kiedy Mountolive szlifuje arabski w rodzinie starego i bogatego koptyjskiego posiadacza ziemskiego i - za jego cichą zgodą - ma romans z jego żoną. Później dyplomata dojrzewa i robi karierę, ludzie których poznał w czasie pobytu w Egipcie stają się jego przyjaciółmi. A jeszcze później polityka wchodzi na arenę z wykopem. I przyjaźnie, miłości, więzy rodzinne - wszystko zostaje wystawione na próbę.

Kiedy czytałam „Kwartet aleksandryjski. Mountolive” miałam wrażenie, jakbym oglądała film, w którym kamera podąża za bohaterami, wszystko pokazane jest w zbliżeniach, w szczegółach, a okazjonalne odjazdy kamery pokazują nam perspektywę ograniczoną ścianami budynków lub innymi ludźmi. Taki miałam skojarzenia :)

Mówiłam o języku, jako tym elemencie powieści, który przyciągnął moją uwagę. Bo tak jest. To niezwykle gęsty język. Czasem miałam wrażenie, że płynę rzeką melasy, słowa otaczają mnie, zdania prawie duszą. W pisarstwie Durrella nie ma tej miałkości narracji, do której przyzwyczaiły nas „nowoczesne” i „współczesne” książki. Jest mięsistość języka, prawie przesadna.

„Uroczysty krajobraz nabrał przejmującej tajemniczości w świetle niewidzialnego słońca, które przesuwało się gdzieś w górze za nieprzejrzystą zasłoną niskich mgieł, rozsnutych przed oczyma wędrowca, to cofających się, to zamykających mu drogę. Ścieżka budziła w nim tysiące wspomnień, ale niewiele mogąc widzieć, musiał wyobrażać sobie dwie maleńkie wioski na szczycie wzgórza, gęste kępy buków, ruiny normandzkiego zamku. Każdym krokiem niby cięciem kosy strącał drżący deszcz kropel z bujnej trawy i wkrótce miał nogawki spodni u dołu mokre, a kostki nóg zlodowaciałe”. [s. 95]

Ale to dzięki tej zmysłowej mięsistości języka narracji autor osiąga to wrażenie bycia okrążonym przez los i wydarzenia, które sami bohaterowie zainicjowali. Bohaterowie żyją w permanentnym osaczeniu. Historia ich osacza, ich pragnienia, więzy rodzinne, obowiązki wobec innych - osaczają ich z każdej strony. Totalne uwikłanie w teraźniejszość i historię pokazane poprzez język.
Piękne jest zakończenie - takie uwieńczenie opowieści o próżności ludzkich, indywidualnych starań. O tym, jak rozmaite ludzkie działania, przeplatają się, czasem znosząc się wzajemnie a czasem wzmacniają, i w ten sposób prowadzą do wydarzeń, których nikt nie chciał.

Jest też język powieści niezwykle zmysłowy. Nie w sensie erotyki, lecz w kontekście dotykania, opisywania każdego prawie zmysłu. Kolory, dźwięki, zapachy, tekstury, smaki, wszystko to przelewa się przez kartki „Mountolive”.

Nie, „Kwartet aleksandryjski. Mountolive” Lawrence’a Durrella, to nie jest lekka lekturka. Zdecydowanie nie. Czytelnik - zawsze w centrum zainteresowania autora - także czuje się osaczony językiem, przyduszony nim. Trzeba pracować, żeby trzymać czytelniczą głowę ponad falami języka Durrella, z którymi poradziła sobie świetna tłumaczka - Maria Skibniewska.
Ale warto dać tej książce szansę. Jest na pewno unikalna.

„Także Nessim, który długo łudził się marzeniem o doskonałym, ściśle z góry określonym działaniu, niezależnym i bezwzględnym jak impulsy woli skierowanej na wyraźny cel, teraz, podobnie jak jego przyjaciel, stał się łupem sił grawitacji, tkwiących zawsze w zegarowej sprężynie naszych czynów i sprawiających, że rozwijają się one, rozgałęziają, rozprzestrzeniają na wszystkie strony niby zaciek na białym suficie. Ludzie, uważający się za władców, zaczynali spostrzegać, że naprawdę są sługami tych sił, które sami rozpętali, a które z natury swej nie podlegają niczyim rozkazom”. [s.225]

Dziękuję portalowi nakanapie.pl za możliwość przeczytania „Kwartetu aleksandryjskiego. Mountolive” Lawrence’a Durrella

Moja ocena:

× 11 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Mountolive
2 wydania
Mountolive
Lawrence Durrell
8.5/10
Cykl: Kwartet aleksandryjski, tom 3

Osadzona w magicznej atmosferze Egiptu opowieść o niespodziewanych sojuszach, w której zdrajca i zdradzony czasem zamieniają się miejscami, a gorące bliskowschodnie romanse bywają zaczynem społecznyc...

Komentarze
@Lorian
@Lorian · około rok temu
Ależ to wydaje się piękna książka :)
× 2
@jatymyoni
@jatymyoni · około rok temu
Mam w planach czytelniczych, gdyż już czytałam parę bardzo pozytywnych recenzji, Twoja też zachęca do przeczytania całego Kwartetu.
× 1
Mountolive
2 wydania
Mountolive
Lawrence Durrell
8.5/10
Cykl: Kwartet aleksandryjski, tom 3
Osadzona w magicznej atmosferze Egiptu opowieść o niespodziewanych sojuszach, w której zdrajca i zdradzony czasem zamieniają się miejscami, a gorące bliskowschodnie romanse bywają zaczynem społecznyc...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Powiem wprost. Nie przepadam za literaturą piękną. Nie lubię opowieści, w których ważniejszy jest język i sposób prowadzenia narracji, niż treść. Myślę, że ten fakt jest dość ważny. Gdyż pomimo, że n...

@ziellona @ziellona

Kwartet aleksandryjski już od tak dawna widniał na mojej liście do przeczytania, że aż wstyd się przyznać. I choć zaczęłam go poznawać niejako od środka, bo od trzeciej części, zatytułowanej „Mountol...

@LiterAnka @LiterAnka

Pozostałe recenzje @Orestea

Wieczne igrzysko. Imię duszy
„Imię duszy” Jakuba Pawełka, czyli piekło, polityka i wielka cierpiętnica

Jakby to powiedzieć… chyba już kiedyś pisałam, w jednej z moich recenzji, że jest taka grupa książęk, które nazywam zwodniczymi albo podtrutymi. To takie pozycje, które ...

Recenzja książki Wieczne igrzysko. Imię duszy
Wodzowie Zenona (474–491) i Anastazjusza I (491–518)
Mirosław J. Leszka, Szymon Wierzbiński, „Wodzowie Zenona i Anastazjusza I”, czyli działo się w Bizancjum!

Jeśli komuś się wydaje, że Cesarstwo Rzymskie upadło w V wieku naszej ery, to mu się tylko wydaje. Ono jeszcze jakieś tysiąc lat żyło sobie w najlepsze nad brzegami B...

Recenzja książki Wodzowie Zenona (474–491) i Anastazjusza I (491–518)

Nowe recenzje

Dawna medycyna. Jej tajemnice i potęga. Egipt, Babilonia, Indie, Chiny, Meksyk, Peru
Odkrycia medycyny przed Hipokratesem.
@gosiaprive:

Przeczytałam tę pozycję niemal jednym tchem, bo od niepamiętnych czasów fascynują mnie starożytne cywilizacje, ich orga...

Recenzja książki Dawna medycyna. Jej tajemnice i potęga. Egipt, Babilonia, Indie, Chiny, Meksyk, Peru
Priest
Priest
@azarewiczu:

"(...) łatwiej rozwodzić się nad grzechem i winą niż nad miłością i przebaczeniem, zwłaszcza miłością i przebaczeniem d...

Recenzja książki Priest
Zapomniane niedziele
Subtelna niebanalność
@meryluczyte...:

„Zapomniane niedziele” to kolejna powieść Valerie Perrin, która przenosi czytelnika w świat, który jakby poruszał się w...

Recenzja książki Zapomniane niedziele
© 2007 - 2024 nakanapie.pl