Po przeczytaniu opisu okładkowego książki stwierdziłam "Kurczę, to może być dobre!". Młoda i ambitna dziewczyna przeprowadza się do obcego kraju, zamieszkuje z tajemniczym współlokatorem, o którym właściwie nic nie wie a ten wciąga ją w tajemniczą grę - tak głosi opis. Co jednak otrzymujemy? Właściwie, to nie wiem... Naprawdę nie wiem!
Tak - nie mam pojęcia, co przeczytałam.. W książce niewiele się dzieje, nie mamy żadnych konkretów, żadnych szczegółów. Nie wiemy skąd i dokąd przeprowadza się główna bohaterka o imieniu Maureen, nie wiemy dokładnie dlaczego podejmuje taką decyzje i dlaczego nie może decyzji zmienić (Czyli spakować swoich manatków i wyjechać). Nie wiemy kim jest jej współlokator Geoffrey ale wiemy, że co chwila nazywa Maureen "sweets, sweetheart, sweetie" (co swoją drogą okropnie mnie irytowało, ale o tym w dalszej części mojej opinii) a także, że przed wszystkimi w pracy przedstawia ją jako swoją dziewczynę. I tak przez całe prawie 350 stron autorka zasypuje nas ciągłymi kłótniami bohaterów, angielszczyzną wrzucaną według mnie bezsensownie (tak, jak gdyby nie istniały polskie odpowiedniki tych słów), oraz rozterkami bohaterki, która rzekomo czuje się okropnie w relacji ale nadal w niej jest, nie robi nic by z niej uciec, tylko jak taka, za przeproszeniem, bita żona stale trwa w beznadziejnej sytuacji bo może dowie się czegoś więcej o osobie, która chce sobie ją przywłaszczyć jak jakąś rzecz. Nie pojmuję tego kompletnie... To chyba nie na moją blond głowę.
Tak jak już wcześniej wspomniałam, książka zawiera całą masę angielskich zwrotów - jest to niezwykle irytujące, zwłaszcza gdy czytam, że Maureen zamawia LARGE kieliszek wina (przecież nie można zamówić dużego kieliszka, prawda?) albo stawia na kuchnię VEGAN i VEGETARIAN zamiast wegańską i wegetariańską. Och, albo moje ulubione - założyła koszulkę z LONGSLEEVE a marzenie o porozmawianiu z kimś szczerze było WISHFUL THINKING.
Szkoda, że w restauracji nie zamówiła SLICE'A pizzy popijając ją CUP OF TEA. Bardzo przeszkadzają mi takie zabiegi, czuję się trochę tak, jak gdybym rozmawiała z rodakiem, co to wyjechał na miesiąc za granicę i nagle zapomniał, jak mówi się w naszym języku (a znam kilku takich ancymonów...).
Nie polubiłam bohaterów. Goeffrey zachowywał się jak niedojrzały i niesłuchający co się do niego mówi dzieciak, natomiast Maureen była czasami jak wybuchająca, rozwydrzona nastolatka, która przechodzi bunt. Ich rozmowy a raczej przekrzykiwanie się w książce było męczące, wprowadzało niezdrową atmosferę, przez którą nie potrafiłam się odprężyć. Czułam się spięta, jak gdybym tkwiła pośród realnej kłótni pary, która lada moment podejmie decyzje o rozstaniu. Brakowało tylko rzucania w siebie talerzami i inną częścią zastawy. Tak właściwie to nawet nie miałam okazji tej dwójki dobrze poznać - autorka nie skupiała się zbytnio nad opisaniem bohaterów - bardziej stawiała na dialogi, kłótnie i rozterki bohaterki ("nie chcę tu z nim być, ale przecież nie ucieknę, nie mogę, nie powiem dlaczego nie mogę, rozgryzę go, ale go tak nie cierpię. Wkurza mnie, ale poudaję, że go lubię. A nie, jednak nie, jednak wykrzyczę mu w twarz, że mnie wkurza").
Przejdźmy może do plusów - bo takie też istnieją! Lekkie pióro - to autorka bez dwóch zdań ma. Książkę, mimo że właściwie nie wiem o czym była, przeczytałam w mgnieniu oka. Niekiedy krótsze książki czytam zdecydowanie dłużej - tę połknęłam w jeden dzień. I na plus zasługuje fakt, że autorka dość dosadnie i wyraźnie pokazała osobę, która na siłę chce kogoś ubezwłasnowolnić i traktować jak swoją własność. Że niby chłopak jest niesamowicie opiekuńczy i to do tego stopnia, że stara się zamknąć drugą osobę w domu. Tak, to autorka pokazała dosadnie i uważam to za dobrą cechę tej książki.
Jeśli chodzi o względy estetyczne - doceniam minimalistyczną okładkę i podoba mi się to, jak książka została wydana. Czyta się ją wygodnie, nie łamie się jej grzbiet (a ostatnio większość książek niestety irytuje mnie pod kątem wizualnym - te łamiące się grzbiety to coś, czego nie cierpię jako książkowa estetka).
Z informacji podanych na książce (na grzbiecie i z przodu okładki) wynika, iż autorka szykuje dla nas kolejny (bądź kolejne?) tom/y. Już na ten moment podziękuję. Po kontynuację nie sięgnę - tego jestem pewna. A co do tego tomu - nie zniechęcam do czytania ale i zachęcać też nie będę. Jeśli masz ochotę przeczytać tę książkę: SUPER - zrób to! Wyrobisz sobie o niej własne zdanie, a chyba o to chodzi, prawda? Jeśli jednak stwierdzisz po recenzji - nie, to nie dla mnie... Okej, świat jest pełen dobrych książek! Tym akcentem zakończę moją, trochę przydługą, opinię. Także SORRY za LONG opinię o BOOK. ;))