Kolejną czytelniczą podróż na Grenlandię odbyłam dzięki reportażowi Ilony Wiśniewskiej. I z jednej strony jestem usatysfakcjonowana, bo dowiedziałam się sporo o tym, co mnie interesowało, czyli o relacjach na linii Grenlandia – Dania. Z drugiej, o pewnych sprawach wolałabym nie przeczytać, a skoro już przeczytałam – to zapomnieć.
Autorka pracowała jako wolontariuszka w grenlandzkim domu dziecka w Uummannaq, mieście położonym o ok. 590 km na północ od koła podbiegunowego. Jej wychowanków poznaliśmy na tyle, ile potrzeba, żeby dowiedzieć się czegoś istotnego o Grenlandii. Da się wręcz wyczuć, że o wielu sprawach dotyczących pracy w domu dziecka autorka celowo nie mówi, domyślam się, że z troski o wychowanków i z szacunku do nich. Ilona Wiśniewska zajmuje się przede wszystkim poszukiwaniem ducha tej niezwykłej wyspy. Odbywa wiele rozmów z Grenlandczykami i z Duńczykami – ważne są zarówno te dotyczące przeszłości, jak i przyszłości Grenlandii, dużo miejsca poświęca się możliwej (albo i nie) politycznej niezależności wyspy. Rozmawia ze zwykłymi członkami społeczności, jak i z tymi bardziej znaczącymi w hierarchii. Towarzyszy im w codziennych czynnościach, wędruje po lodzie, przygląda się górom, słucha dźwięków charakterystycznych dla tej krainy, smakuje grenlandzką zimę i nie do końca podoba jej się tamtejsza wiosna. Przewracając ostatnią kartkę książki ma się wrażenie, że jej się udało: poznała, zrozumiała i poczuła ducha Grenlandii, a ten ją urzekł i nią zawładnął. Nie znaczy to, że wspaniałość Grenlandii jest czytelnikowi narzucana. Ale na pewno autorka podkreśla wyjątkowość wyspy.
Teraz więc o tym, co tworzy owego ducha Grenlandii.
Grenlandzki lud ma niezwykle silną tożsamość, którą przez lata starali się zdusić Duńczycy. Pojęcie danizacji jest dla mnie nowe i szokujące, od razu kojarzy się z germanizacją i rusyfikacją – i rzeczywiście ma z nimi wiele wspólnego, bo np. zakaz mówienia w ojczystym języku także był praktykowany. Ducha Grenlandii nie zdołano stłamsić, ale to, co Duńczycy wyrabiali z Grenlandczykami od lat 50. XX wieku, pokutuje i ma swoje konsekwencje do dzisiaj. Nadal nierzadkie są sytuacje, kiedy stereotypowo traktuje się Grenlandczyków jako gorszych i prymitywnych, jako tych, których nawet nie warto poznać i tych, których wciąż należy uczyć życia w cywilizowanym (czytaj: duńskim) świecie. Mogłabym tu przytoczyć wiele cytatów, przytoczę jeden z mniej drastycznych. Słowa dziewiętnastolatki:
Kiedy Duńczycy słyszą, że jestem Grenlandką, reagują uprzejmym <<aha>> i zaraz odchodzą. (…) Mają tak dużo przesądów na nasz temat, że z góry wiedzą, kim jesteśmy i czego się można po nas spodziewać. Wszędzie na świecie poza Danią ludzie są nas ciekawi. (s.47-48)
Właśnie tej ciekawości i ja uległam.
Ilona Wiśniewska przedstawia Grenlandczyków jako ludzi czujących mocno swoją wspólnotę, ale i otwartych, ciepłych w tym lodowato zimnym kraju i uśmiechniętych. Duńczycy (a także przedstawiciele innych nacji) żyją przecież szczęśliwie na Grenlandii, częste są związki mieszane. Nie będąc Grenlandczykiem, możesz odkryć, że tu jest twoje miejsce na ziemi. Wielu Grenlandczyków wyjeżdża do Danii na studia, ale potem wracają, bo nie wyobrażają sobie życia nigdzie indziej.
Jeśli się czegoś boję, to tego, że poznam tam chłopaka, który nie będzie chciał zamieszkać w Grenlandii
– mówi cytowana wyżej Sika. (s.54)
Grenlandczyków określa też więź z naturą – duchowa, wręcz mistyczna, ale i praktyczna:
Ryb wystarczy dla wszystkich, mówią. Łowi się tu tyle, ile potrzeba w danym dniu. Najważniejsze to nie marnować, nie przełowić, szanować morze. (…) Ludzie z zachodu nazywali to brakiem przezorności, ale dla łowców było potwierdzeniem odwiecznego przymierza z naturą. Zwierzę składało się w ofierze i ufało, że zabijający zadba o jego duszę tak, by mogła się w przyszłości odrodzić w kimś innym. Gromadzenie na zapas byłoby więc zakładaniem, że łowy się nie powiodą, że natura zerwie pakt. Byłoby próbą opanowania przyszłości przez ludzi zbyt pewnych siebie, za nic mających odwieczny porządek świata. (s.58)
I to rozumiem, przyjmuję. Ale przy tym, gdy nadchodzi topnienie, psy zaprzęgowe spędzające zimowe miesiące na lodzie są zabierane na ląd. Jednak nie wszystkie. Te niepotrzebne czy zapomniane przez właścicieli odpływają na krach i topią się. Umierają.
Chociaż reportaż Ilony Wiśniewskiej jest dobrą książką i znaczącą porcją wiedzy o Grenlandii, odradzam go osobom wrażliwym na takie informacje, zwłaszcza że to nie jedyny tego rodzaju przykład i widok zapisany przez nią. Lektura będzie również trudna dla osób źle znoszących wiedzę na temat dziecięcych traum, chociaż jeśli kogoś interesuje wspomniana danizacja, nie sposób pominąć np. eksperymentu zabierania grenlandzkich dzieci do Danii i jego efektów. Dla mnie odrażające było jeszcze i to:
Tu dużo dzieci jest wykorzystywanych seksualnie (…). Nieraz słyszałam od Grenlandczyków: <<Wiemy, że w waszych oczach jesteśmy okropni, ale przez wiele lat nie było u nas przepływu ludzi, więc jeśli chcieliśmy przeżyć, musieliśmy uprawiać seks z naszymi córkami. I to stało się normą. >> Teraz oni wiedzą, że to nie jest norma, ale w tym wyrośli. Nie popieram tego, ale rozumiem, ponieważ to ma ten pierwotny sens. (s.30)
Moja przygoda z Grenlandią okazała się intensywna i krótka. Mam jeszcze jeden reportaż Ilony Wiśniewskiej o tej tematyce, ale nie wiem, kiedy po niego sięgnę i czy w ogóle. Czuję się przytłoczona i zimno mi.