W czarnym kapeluszu, w czarnym płaszczu, o posępnej twarzy okolonej rozwichrzoną brodą - wyglądał jak ptak z fantastycznej opowieści; jak z bajki, którą opowiada się dzieciom do zaśnięcia, a które są jednym z koszmarów dzieciństwa.
****Tak, żadne dziecko nie zasnęłoby, gdyby mu coś opowiadał pan Hłasko. Może dlatego, że sam nie miał dobrego dzieciństwa? Jego ojciec opuścił rodzinę, gdy syn miał zaledwie kilka lat, jako 10-latek przeżył Powstanie Warszawskie, jako nastolatek nie znosił nowego męża matki... Może dlatego był trudnym dzieckiem, nie zagrzał miejsca w żadnej szkole, stał się cyniczny i uciekał od życia w blagę, w literaturę? Może dlatego jego bohaterów cechuje cynizm, pesymizm i fatalistyczne przekonanie, że nigdzie nie ma dla nich miejsca, nie ma przyszłości? W każdym razie bohaterowie obu opowiadań tej książki mają - mam wrażenie - cechy charakterologiczne, jakie wychodzą w relacjach wielu świadków, którzy osobiście zetknęli się z Hłaską. To autor, który uprawiał rodzaj życio-pisania, choć więcej jest w nim zmyślenia, niż życia. Kreował się chyba sam na postać literacką, na kogoś między Maćkiem Chełmickim a cowboyem, między Jamesem Deanem a bohaterem
Salta Konwickiego. Ciekaw jestem, czy decyduje o tym atmosfera epoki, czy to jego utwory inspirowały innych twórców (np. jego
Robotnicy a
Chudy i inni Kluby). A może to on czerpał od innych?
Masz osiemnaście lat i wypiliśmy po pół litra wódki prawie bez zakąski, a ty nie jesteś zupełnie pijany. To mnie całkowicie uspokaja co do twojej przyszłości. Zostań aktorem, kim chcesz, i pamiętaj: ważne jest tylko wyrobienie dramatyczne i elementy baśniowe. (...) Ty teraz myślisz, że jesteś piekielnie nieszczęśliwy. Miałeś kiepską młodość i nikt cię nie kochał. To prawda. Ale to ci się przyda później. Kiedy będziesz chciał zniszczyć jakiegoś człowieka czy popełnić jakieś śmieszne łajdactwo, obróć się wstecz i znajdziesz na wszystko usprawiedliwienie. I kiedy ktoś będzie płakał przez ciebie, ty będziesz mógł grać na cytrze. W najgorszym razie na mandolinie. Daj kiedyś znak, jak ci idzie. (Sowa...; Wuj Józef, s.207)
Oba teksty należą do późniejszej twórczości autora: opowiadanie Wszyscy byli odwróceni zostało napisane w 1963 i należy do cyklu opowiadań izraelskich, natomiast powstała w 1968 powieść Sowa, córka piekarza sięga do okresu stalinowskiego, gdy autor mieszkał we Wrocławiu. Obie mają charakter demaskatorski - ukazują nieprzyjazne jednostce otoczenie, które doprowadza pesymistycznych bohaterów, ludzi z półświatka lub z podziemia, drobnych cwaniaczków lubiących za nic dać komuś w pysk, do wyczekiwanej śmierci lub do więzienia. I nie ma w tym żadnego zaskoczenia - oni w swym fatalizmie od początku się tego spodziewają. I właśnie za tymi abnegatami, jak za Hłaską, biegają najpiękniejsze kobiety, o które ci nie dbają wcale.
Dov wiedział, co trzeba zrobić, żeby wygrać kobietę. trzeba ją obrazić, kupić sobie paczkę papierosów, gazetę i iść do łóżka...A ona już tam sama przyjdzie, żeby mu pokazać, że jest [dziwką] czy że nie jest. Bo to już najmniej ważne ze wszystkiego. (s. 96)
Bohaterami
Wszyscy byli odwróceni jest niedobrana para mężczyzn: muskularny
sabra Dov Ben Dov, zwolniony za rozróby żołnierz, który chwyta się dorywczych zajęć oraz Izrael Berg, chuderlawy, młody Żyd "z wygnania" (z Niemiec), który uczył się na lotnika i przeżył Zagładę (tacy przez sabrów byli uważani za mięczaków niezdolnych do samoobrony).
- Czy rzeczywiście trzeba wierzyć w przemoc i bić ludzi, aby zasłużyć na trochę szacunku? - powiedział Izrael.
- Nie - powiedział stary. - Można tego nie robić i zginąć, jak zginęli wszyscy dobrzy Żydzi.(Sowa..., s.207)
Obaj zostają wypuszczeni warunkowo z aresztu, ponieważ wszyscy świadkowie burd, wywoływanych przez osiłka Dova, wolą nic nie widzieć - "wszyscy byli odwróceni," by nie napytać sobie biedy. Otrzymują pracę w Ejlacie - mają wozić turystów z lotniska po mieście i okolicy. Od Dova odeszła żona - "z każdej żony można zrobić kurwę. Nawet nie trzeba tego robić, one to już robią same. Kiedy z ich mężami zaczyna się dziać źle". (s. 54) - lecz on nie próbuje jej odzyskać, woli pić, bić i opowiadać głodne kawałki, że wszystkie kobiety to dziwki. A te biegną do niego na pierwsze skinienie. Kobiety "żyją i umierają niezmienione", służą do tego tylko, by mężczyzna mógł (po stosunku) zasnąć. Mężczyźni rozmawiają tylko z mężczyznami - tylko oni są dla nich osobami. (por. s. 66 i 68) Dość maczystowska wizja świata, nawet jeśli jakaś część kobiet to rozumie i akceptuje taki świat. A może to był taki czas, po wojnie, kiedy tylko przemoc i siła miała znaczenie, była powszechnym językiem?
Tym ludziom, którzy są silni, zawsze się zdaje, że potrafią coś zrobić dla słabych. To tak samo, jak mądrym, którym się zdaje, że potrafią nauczyć czegoś głupców. Ale tak nie jest. Bo na końcu zawsze silni idą do diabła przez słabych, a mądrzy wariują przez głupców. (pracodawca Dova, s. 21)
Okazuje się, że Izrael nie jest ziemią obiecaną ani dla słabych, ani dla awanturujących się (dlatego też Hłasce nie przedłużono pobytu - był tam 1,5 roku od stycznia 1959).
Kiedy ja przyjechałem do tego kraju [do Izraela] to człowiek, który szedł do kibucu, aby tam osuszać bagna, budować drogi lub zakładać gaje pomarańczowe - był w tym kraju człowiekiem numer jeden. A dzisiaj jest nim bogaty Żyd z Ameryki, który przyjeżdża tu, inwestuje forsę i nie chce mu się nawet nauczyć dziesięciu słów po hebrajsku. (pracodawca Dova, s. 23-4)
Dov - w podaniu autora - jest porywczym, lecz w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem (choć jako damski bokser moim zdaniem bohater absolutnie nie zasługuje na tak dobrą opinię). Według niego świat spsiał i nie ma się co go kurczowo trzymać. Dlatego nie stara się ani odzyskać żony, ani zapanować nad sobą i znaleźć lepszą pracę, choć jest na to wystarczająco inteligentny. Wie jak funkcjonuje świat, ale jest zrezygnowany. Prosi się, jako współczesny Goliat, o kulkę w łeb. I Dawid się znajdzie. Słabi "przyjaciele" są niezawodni w zdradzie.
(...) lepiej już być Goliatem i zginąć od kamienia (...), jak być Dawidem, który został królem i przez którego płakali ludzie. (Dov, s. 22)
Szliśmy na środku korytarza a ta dziewczyna płakała.
******
Sowa, córka piekarza bez wątpienia zawiera jakieś elementy autobiograficzne. Nie tylko dlatego, że akcja toczy się gdzieś w połowie lat 50-ych we Wrocławiu, a bohaterem jest dziennikarz-mitoman, rzucający pracę (co Hłasko robił notorycznie) i uwodzący na pstryknięcie palcem każdą napotkaną kobietę. Ale tu nie chodzi o zgodność z biografią. Hłasce być może zawsze chodziło tylko o literaturę, nie o prawdopodobieństwo, zgodność z życiem lub nawet o samo życie. On chyba żył literaturą, prowadził papierowe życie - całkowicie dla literatury. Ma nerw dziennikarza, który zawsze musi podrasować, podkręcić historię, by pasowała właśnie do literatury, nie do życia. I to jest moim zdaniem najważniejsza cecha charakteru, która łączy bohatera z autorem.
Dano ci życie, które jest tylko opowieścią; ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni. (Sowa..., Wuj Józef, s. 297)”
Nawet jeśli to prawda, że życie jest opowieścią, nie znaczy to przecież zaraz, że musi to być opowieść wymyślona, zakłamana, i na siłę "interesująca", jak o tym najwyraźniej przekonany jest bohater-narrator książki - Grzegorz. Dla niego wydarzenia mają znaczenie tylko o tyle, o ile są "literackie", życie nie jest dla niego realne, ponieważ patrzy na nie tylko jako narrator, a żywi ludzie to dla niego papierowe figury literackie. Nawet gdy leżącemu w szpitalu przyjacielowi z redakcji uwodzi żonę, co prowadzi w rezultacie do samobójstwa tych obojga, rozważa to wydarzenie wyłącznie w literackich kategoriach.
- Mnie to się także nie podoba - powiedziałem - Zawsze byłem przeciwny samobójstwu w literaturze. Owszem, w bardzo rzadkich przypadkach jest to prawdopodobne. Ale komu udają się takie opowiadania?(Sowa...; Grzegorz, s.207)
Dlatego mnie główna postać Sowy... wydaje się z jednej strony zbyt papierowa - wydumana i nieprzekonująca, a z drugiej, jako człowiek jest to tchórz, cyniczny mitoman o wielkim, niczym nieuzasadnionym ego, pozbawiony jakiejkolwiek moralności, nie cofający się przed szantażem i grożeniem donosem na UB. Odrażający skurwysyn, dziennikarska wesz. Odrzucam w całości tę postać. Doprawdy nie rozumiem, co widzą w nim wszyscy pozostali bohaterowie tej opowieści, a zwłaszcza kobiety. Nie rozumiem też, co w tym widzą krytycy i czytelnicy. Bo kilka wtrętów o tym, że w stalinowskich więzieniach bito i torturowano nie wystarczy, by uznać tę historię za wartościową opowieść. Może tylko ukazana tu brutalność, cynizm i brak zasad mogą być swego rodzaju ilustracją spustoszeń, jakie w świecie poczyniła wojna. Akcja nie jest skomplikowana, wszystko rozgrywa się w dialogach.
- Chodzi tylko o to, aby życie toczyło się jakoś naprzód przy pozorach dramatyzmu. I tylko o to. (Grzegorz, s.183)
Grzegorz (jego imię pojawia się tylko raz, na końcu powieści), zwolniony z warszawskiej redakcji pożycza od wszystkich (jak Hłasko) pieniądze i jedzie do Wrocławia. Oczywiście podpłaca konduktora, by mieć przedział dla siebie - niech pozostali, w tym kobieta w ciąży, tłoczą się na korytarzu przepełnionego pociągu. W przedziale poznaje zwolnionego z więzienia polskiego lotnika pp. RAFu, który daje mu kontakt do kolegi z oddziału, kapitana Samsonowa, gdyby nie mógł znaleźć pracy. Zupełnym przypadkiem, będąc podobnym do aresztowanego i rzekomo straconego przez komunistów majora angielskiego lotnictwa, odbija Samsonowowi Weronikę - byłą dziewczynę tegoż majora, a następnie usiłuje udawać, że nim jest, próbuje grać jego rolę. Choć wszyscy wiedzą, że to udawane, nie wiedzieć czemu podejmują grę: jak by też był lotnikiem, którego zaraz UB aresztuje, więc, nie posiadając się przy tym z nudy i braku pomysłów, stara się przeżyć z tą dziewczyną wszystko, co mogliby ze sobą przeżyć przez długie życie - zdradę, perwersję i wzajemną niechęć. Wchodzi w cudzą skórę, stroi się w cudze piórka, próbuje żyć cudzym życiem. Póki pogrzebany przez wszystkich major nie wróci po 7 latach z więzienia. Powstaje wtedy podobna sytuacja do tej z początku książki, tyle że major mimo ciężkich przeżyć wciąż chyba
ma oparcie w Bogu i wierzy ludziom. Nie można tego powiedzieć o Grzegorzu, czyli replice czy zamienniku majora u boku Weroniki. Zresztą chwile z nią Grzegorzowi bardzo się dłużą, chyba nie uważa się za postać dla niej dość interesującą, choć nie brak mu bezczelności. Męczy się, rozmowy z nią są sztuczne i ciągną się jak flaki z olejem (jako czytelnik widzę jak bohater wewnętrznie ziewa będąc z tą dziewczyną!). Jednocześnie w jego myślach w charakterze wspomnień (zaznaczone kursywą w tekście) pojawiają się sceny spotkań z Wujem Józefem - przedwojennym bon vivantem, prawnikiem i pijakiem. Są to dla niego najjaśniejsze punkty w życiu, choć wuj zawsze obiera go z pieniędzy, ale on go właśnie za tę prawniczą umiejętność podziwia: umiejętność eleganckiego, pełnego przedwojennego wdzięku osoby wykształconej wyłudzania od ludzi pieniędzy. Sam bowiem potrafi to robić tylko groźbą lub szantażem. Podziwia więc w Wuju Józefie artystę, którym chciałby sam być. Wtręty z wujem Józefem są najczęściej dość zabawnymi interludiami ukazującymi w nieco innym świetle - przez pryzmat żartu i ironii - siermiężność rzeczywistości socjalistycznej. Bo wuj zawsze był wykwintny, gdy wszyscy wokół - jak to w PRL - wczorajsi.
jako artysta lubił rzeczy o kompozycji klasycznej; i jak każdemu artyście, prawda wydawała mu się rzeczą błahą, kiedy chodziło o siłę opowieści (Grzegorz o Wuju Józefie, s. 199)
Możliwe, ze w postaci Wuja Józefa odbija się coś z postaci wrocławskiego mentora Hłaski,
Stefana Łosia, który był kolekcjonerem i znawcą sztuki. W każdym razie Hłasce w życiu chodzi chyba tylko o siłę opowieści. I można sobie opowiadać o zaletach "prawdziwego zmyślenia", ale dla mnie jego opowieści na tym zmyśleniu właśnie najwięcej tracą. Rozumiem, że czas był podły, ludzie zepsuci i brutalni po wojnie, ale ja organicznie nie znoszę prestidigitatorów i mistyfikacji, a Hłasko właśnie takie postaci stawia zwykle na piedestał. Nie przedstawia ich po prostu - to bym zaakceptował, jak akceptuję wstrętne postaci Dostojewskiego, czy Ladislava Fuksa - a właśnie wynosi je, ukazuje je na tle powszechnej banalności jako osoby niezwykłe i wyjątkowe. Ja jednak nie branzluję się "wyjątkowością" seryjnych morderców, szaleńców czy gwiazd mass mediów. I w akceptacji bohaterów Hłaski nie pomaga mi nawet uzasadniony pesymizm lat 50-ych, choć autor w kwestiach ostatecznych, w ocenie - czym jest życie? - odwołuje się nawet do Szekspira.
Life’s but a walking shadow, a poor player
That struts and frets his hour upon the stage,
And then is heard no more. It is a tale
Told by an idiot, full of sound and fury,
Signifying nothing. (s. 205)
Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada - powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą. (Shakespeare: Macbeth / tłum. M. Słomczyński)
Hłasko swemu bohaterowi - zgodnie z poradą wuja-prawnika - załatwia dupokrytkę: ach, miał trudne dzieciństwo - może donosić i prać ludzi po mordzie! Nie szanuje i porzuca kobiety? Ale wie, że to one używają mężczyzn, nie odwrotnie! Otóż mnie dupokrytka nie wystarcza. Oceniam po czynach. Jego postaci są krętaczami, bez przyczyny potrafią być podli - cóż z tego, że o tym wiedzą? Mało tego, oni uważają, że taka jest właśnie kondycja ludzka, a kto nie jest cynikiem, ten idiota. Stąd ich los jest u Hłaski zawsze przewidywalny - ich stosunek do świata to samospełniająca się przepowiednia, która musi się źle skończyć, bo wszystko się wg autora źle kończy. Ponadto, mimo licznych odniesień do literatury klasycznej i do Biblii, odrzuciły mnie patetyczne, napuszone, ale puste i pełne przestarzałej już dziś emfazy dialogi. Wieje z nich nudą, nie metafizyką, która jest chyba pozorna, choć ból życia może autentyczny. Przez zakłamanie postaci nie mogę tego bólu jednak dotknąć. Dlatego oceniam tak nisko, mimo że autor się starał. Nie uwierzyłem mu.
Być może ta jego potrzeba blagi wynika z kilkakrotnie podkreślanej w dialogach świadomości, że nie jest nikim niezwykłym, że jest przeciętniakiem i tylko zmyślając niestworzone rzeczy o sobie będzie się mógł w ludzkiej pamięci wyróżnić,
jakoś w niej pozostać? Stąd może te sny narratora: "
skończyć z tą idiotką na górze i skończywszy ze wszystkim tutaj, pojechać tam, gdzie żyją ludzie śródziemnomorscy; ciemnowłosi, cienkokostni i cwani. Tam żyć i tam jeździć samochodem z jednego miasta do drugiego (...) i jeszcze czuć zapach tanich kobiet i zmęczonych pracą mężczyzn; i tam pić z nimi piwo, wino, i opowiadać im o sobie zmyślone rzeczy, i zmyślać dalej w trakcie rozmowy." (Sowa..., s. 297). Hłasce ostatecznie ta sztuka się udała: pozostał w ludzkiej pamięci i to wyłącznie dzięki swoim "elementom baśniowym".
Pierwotny, nawiązujący do Biblii tytuł, pod którym książka wyszła w języku niemieckim (
Folge ihm durch das Tal / Podążaj za nim przez dolinę) nie jest chyba dokładnym cytatem, być może odwołuje się do Psalmu
23,4, ale à rebours:
Pójdź za nim w ciemną dolinę. Tytuł
Sowa, córka piekarza też nie jest jednoznaczny, gdy pomyśleć, że sowa jest symbolem mądrości i odprowadza dusze do krainy umarłych, natomiast "córka piekarza" w kręgu anglosaskim oznacza dziwkę. Inna rzecz, że w powieści kilkakrotnie autor o prostytutkach wyraża się w słowach pełnych atencji, nazywając je raz nawet świętymi.
Inne pomysły na tytuł recenzji:
Od pobożnych bierz więcej;
Jestem Żydem z Europy i nie bardzo wiem, co jest święte; To nie ja wymyśliłem ten kraj; A Geld is a delikate Sach; Nie mnie chodzić jego stroną ulicy; Pokój był mały i czysty; Nie wiem, co żyje dłużej: opowieść czy obraz; Oskarżam tego człowieka o uprawianie nierządu z Armią Radziecką, Panu się rzeczywiście pańskie słowa wydają zabawne?; Anioł Stróż to taki gość ze skrzydłami, który prowadzi mnie, kiedy idę pijany przez kładkę ponad przepaścią.
PS. Jednak dodałem jedną gwiazdkę: obie powieści zmuszają do myślenia, a przez to zyskują po czasie. Ktoś w recenzji napisał: "
ta książka jest lepsza, gdy jest się młodszym i bardziej egzaltowanym". Jest coś na rzeczy. Ciekawe też było poruszanie się po Wrocławiu, w którym: w dawnym klubie wioślarskim nad Odrą była restauracja (dziś pewnie hotel Wodnik), Most Grunwaldzki był...drewniany, a dolnośląskie miasteczka tak piękne, czyste, że wyglądały jak zabawki dla dzieci, przez co Hłasko czuł się w nich obco - wolał ciżbę, biedę i bród mazowieckich targowisk. Dziś już tej różnicy nie ma...
Notatki>>
Hans-Joachim Marseille, Adolf Galland,
Lucienne Boyer,
Le Douanier Rousseau, Adolf Menjou,
pardes, wiersz Wiktora Hugo:
Po Bitwie, Kuba Zyskind upraszczający Szekspira dla amatorskich teatrów
. Pojęcia:
benzedryna=amfa, idee
Malthusa
"Obojętności jakże nie pragnąć na tym świecie,
Gdzie wszystko niszczy się, kruszeje, przemija,
Gdzie nigdy razem nie bywa się przecie,
A czas umierający odchodząc, syczy jak żmija." (Sowa..., s. 210)
(Szekspir?)