Pamiętam, jakie miałam obawy, gdy sięgałam po Nibynoc Jaya Kristoffa. Widziałam wiele pozytywnych opinii na jej temat, ale wszystkie podkreślały, że jest to książka brutalna i wulgarna. Z jednej strony nie czuję się jakąś świętoszką, która zgorszy się czytając pięcioliterowe słowo na k, będące synonimem słowa kurtyzana. Z drugiej bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje coś robić na siłę i zdaję sobie sprawę, że napisać książkę wulgarną, która jednocześnie nie będzie mnie odrzucać, nie jest łatwe. Bardzo nie podoba mi się, kiedy ktoś rzuca mięsem na lewo i prawo, nawet wtedy, gdy nie jest to niczym uzasadnione. Mimo swoich obaw, postanowiłam spróbować czegoś mocniejszego. Zazwyczaj czytałam książki lekkie i przyjemne, przez które mogłam przepłynąć. Warto czasem sięgnąć po coś innego, spróbować czegoś nowego. Ja spróbowałam i nie żałuję. Pierwsza część bardzo mi się spodobała i było kwestią czasu, kiedy sięgnę po kolejną. Zwłaszcza, że Wydawnictwo MAG naprawdę się postarało i cała seria jest tak pięknie wydana, że zakupiłam całość w ciemno. Chociażby po to, żeby ładnie prezentowało się na półce.
W Nibynocy Mia Corvere ciężko trenuję, aby zostać jednym z Ostrzy Czerwonego Kościoła. Uważa, że dzięki temu będzie mogła zemścić się na tych, którzy są odpowiedzialni za śmierć jej ojca oraz zniszczenie rodziny. Kiedy już myśli, że zrobiła kolejny krok by być bliżej celu, okazuje się, że cel może i jest bliżej, ale pomiędzy nimi znajduje się wysoki i gruby mur. Pojawiły się komplikacje, których nie tylko nie mogła przewidzieć, ale które kompletnie wytrącają ją z równowagi. Niespodziewanie Mia dociera do informacji, które zachwieją tym, w co wierzyła. Dziewczyna nie będzie wiedziała, komu może zaufać i czy w ogóle komukolwiek. A droga do celu nie tylko się wydłuża, ale również staje się coraz bardziej wyboista. A na każdym wyboju czeka na nią śmierć. Czy Mii uda się przetrwać wystarczająco długo, aby dokonać zemsty? I czy ta zemsta cokolwiek zmieni? Czy Mia poradzi sobie z tajemnicami, które były skrywane przez tyle lat? Kim jesteś Mia?
Jay Kristoff stworzył świat, który wydaje się tak prawdziwy, jakby był gdzieś obok nas. Wszystko układa się w jedną całość. Miałam wrażenie, że czytam o czymś, co działo się wiele lat temu, ale jak najbardziej DZIAŁO SIĘ. Nie tylko w głowie autora. W książce pojawiają się liczne przypisy, które z jednej strony nie mają wielkiego wpływu na odbiór powieści, natomiast z drugiej sprawiają, że lektura staje się bardziej prawdziwa. Pierwszy raz spotkałam się z tego typu sposobem budowania świata i nie będę ukrywać, że wiele razy mocno mnie irytował. Akcja już prawie w punkcie kulminacyjnym, a tu nagle przypis do przeczytania, który pozornie nic nie wnosi. No można się zirytować. Jasne, mogłabym go pominąć i skupić się tylko i wyłącznie na historii naszej Mii. Owszem, nic bym nie straciła, historia nadal byłaby dla mnie w pełni zrozumiała. Dlaczego więc zawracałam sobie głowę tymi nic nie wnoszącymi przypisami? No cóż… nie lubię pomijać czegokolwiek w książkach. I nawet jeżeli niewiele zapamiętałam z tych dodatkowych opisów, sprawiły one, że cały stworzony przez Jaya Kristoffa świat, stał się bardziej prawdziwy.
Przez całą książkę śmierć kroczyła za Mią. Wielokrotnie dziewczyna walczyła o własne życie i z cudem wychodziła z tych walk zwycięsko. A mimo to ani przez moment nie zadrżałam. Nie dlatego, że książka jest słabo napisana, tylko… Bożogrobie to druga część, jest jeszcze trzecia, no przecież główna bohaterka nie mogła zginąć w połowie drugiego tomu. Jednak nie o tym tutaj… Czytałam powieść spokojnie, mimo rozlewu krwi, rozkładu martwych ciał, spisków i układów. I nagle, pod koniec, moje serce stanęło. Nagle całe moje zaufanie do małej Wrony gdzieś zniknęło. Moja sympatia do niej została ugodzona w samo serce. Nasza bohaterka nie była bohaterką i nie miała przyjaciół. Natomiast ja miałam sympatię też do innych postaci w powieści i to jak potraktował ich nasz pomrocz bardzo, ale to bardzo mi się nie spodobało. Mia, jeżeli to zrobisz, ukręcę ci łeb – dokładnie takie myśli kłębiły się w mojej głowie. A Mia brnęła do przodu, do swojego celu, do swojej zemsty…
Jay Kristoff rozegrał to naprawdę po mistrzowsku. Kiedy myślisz, że już nic w książce cię nie zaskoczy, a tu sztylet trafia prosto w serce. Celnie panie autorze. Może nie drżałam o życie Mii, ale to wcale nie znaczy, że brakowało mi tutaj emocji. Zresztą… z powyższego akapitu widać, że z tym nie było problemów. Kiedy wydawało się, że już wszystko układa się tak jak powinno, a tu nagle strzał w pysk i wszystko się sypie. I fakt, nie bałam się o to, czy Mia osiągnie swój cel, czy uda jej się dotrwać do końca. Bałam się tego, jak Mia do tego dojdzie, co będzie musiała poświęcić na swojej drodze, kogo zabić. A trupów w tej książce nie brakuje. Również takich, których było mi naprawdę żal.
Na półce czeka ostatnia część, ale zanim po nią sięgnę, muszę trochę odsapnąć. Uspokoić myśli, poukładać sobie pewne rzeczy, a później ruszam dalej w podróż z Mią Corvere, małą Wroną, która podbiła serca tak wielu czytelników. W tym również moje.