W ten weekend zabrałam się wreszcie za przeczytanie "Naznaczonej" autorstwa P.C. oraz Kristin Cast. Zwlekałam z jej "pochłonięciem", zwłaszcza, że czytałam o niej niezbyt pochlebne recenzje, a zwłaszcza o początku, który niektórym wydał się strasznie nużący. Przeczytałam ją w parę godzin, chociaż szło mi to strasznie opornie.
Historia nastoletniej Zoey, która pewnego normalnego dnia w szkole zostaje Naznaczona, na początku w ogóle mnie nie zaciekawiła. Mówiąc szczerze, byłam bliska odłożenia ją z powrotem na półkę. Ciągle przerywałam czytanie, aby bez powodu: sprawdzić pocztę czy godzinę. Czasami odbiegałam myślami daleko i czytałam, w ogóle nie myśląc co robię, a później wracałam z pytaniem w głowie: "O co chodzi?". Jednak wytrwałam, tłumacząc sobie, że w końcu akcja się rozwinie.
Wciągnęłam się dopiero po jedenastym rozdziale (ogółem jest ich 29), który wydał mi się taki skokiem w zupełnie inną powieść, która wydała mi się interesująca i warta przeczytania. Na początku ciszyłam się, że zawarte są w niej wampiry. Jednak, kiedy pogłębiłam się w lekturze wcale nie odczułam tego "czegoś", co powinno być zawarte w powieści o takiej tamtyce. Zawarta w tym utworze treść bardziej przypominała historię o czarownikach. Naznaczeni oraz Dorosłe Wampiry bardziej przypominały postacie rodem wyjęte z "Harrego Pottera" niż ze "Zmierzchu", do którego często są porównywane, nie rozumiem dlaczego. Strasznie raziło mnie w oczy to, że bohaterowie czcili jaką tam boginię i odprawiali jakieś obrzędy, aby oddać jej cześć. Na dodatek musieli przechodzić przeróżne etapy, aby stać się prawdziwymi wampirami, a na dodatek nikt nie musiał ich wcześniej ugryźć! Wszystko to mija się z moimi wyobrażeniami o krwiopijcach, które znam i uwielbiam. Uważam, że książka byłaby o wiele lepsza, gdyby autorki wycięły z tej właśnie ten motyw i zastąpiły go innym, jest on tutaj zbyteczny.
Intrygujące dla mnie w tej powieści było to, że mimo, iż to wszystko co w niej było zawarte, strasznie mnie irytowało, to jednak chciałam dotrwać do końca i poczuć tą satysfakcję, kiedy kończę czytać ostatnie zdanie jakiejś książki. Ponad trzy stron uciekło mnie przyjemnie, ale nie mogę powiedzieć, że szybko - zważywszy na pierwsze dziesięć rozdziałów, które strasznie mi się dłużyły.
Rażącym punktem, który został przerysowany, był zapewne język "młodzieżowy". Myślę, że tutaj pisarki przedobrzyły. Rozumiem, że chciały dotrzeć do młodszych czytelników, ale bez przesady. Nie tylko ja na to zwróciłam uwagę - parę innych dziewczyn, w moim środowisku, również. Za to, podobało mi się umieszczenie sceny z seksem oralnym w świecie młodych ludzi, gdyż sama jest jeszcze nastolatką, więc wiem, że takie rzeczy mają miejsce w naszym środowisku i się o nich mówi, więc po co je ukrywać. Plus za umieszczenie marihuany w historii, gdyż zawsze spotykałam się z książkami "dla masowych odbiorców", gdzie za środki odurzające brano wyłącznie pod uwagę alkohol; oraz paru przekleństw, które podkreśliły autentyczność postaci, np. Afrodyty.
Podsumowując, nie do końca jestem przekonana co do tej książki, ale jestem pewna, że w moje ręce trafi druga część - "Zdradzona".