Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów kościoła...
Piotrowski zaczyna cytatem z listu Jakuba (Jk 5,14-15), którego fragment jest elementem namaszczenia chorych. To scena śmierci starej pijaczki, w której - z powodu użycia przez autora tanio przerysowanego języka opisu miejsca, osób i natury - nie ma żadnej powagi śmierci. Jest za to ironia i niemaskowana niechęć do postaci - ofiary upadku moralnego, biedy i alkoholu.
Umierała. Poprzedniego wieczoru, gdy w końcu zabrakło wódki, ostatecznie zdała sobie sprawę i poczuła lęk.
Trudno się dziwić, można by rzec po lekturze, przecież to przez tę kobietę jej dzieci przechodziły gehennę, zdarzyło się tyle zła. W Polsce często dziennikarz i autor reportaży czy powieści czuje się w obowiązku ocenić i napiętnować skazanych (wyłącznie we własnych oczach), czuje swą wyższość moralną i prawo ferowania wyroków. Tyle że to, o czym pisze Piotrowski się nie zdarzyło. Nie mogło się zdarzyć. Narracja i przebieg akcji opierają się bowiem na tak kruchych i nieprawdopodobnych podstawach, zawierają tyle absurdalnych luk i idiotycznych niekonsekwencji, że nie mieszczą się w konwencji kryminału. Kto chce się z nich pośmiać i zobaczyć je wskazane palcem, niech sobie przeczyta recenzję S.Anny(naprawdę polecam: to się dopiero czyta! :).
Mnie natomiast już w pierwszych rozdziałach uderzył język opowiadania: potoczny (kto powiedział, że policjant musi znać język polski?! Patryk Vega pokazał przecież, że wystarczą im 4 słowa zaczynające się na k..., p..., ch... i s...), niechlujny, nomen omen brudny, pełen błędów językowych i ...nudny. Ale to bym przełknął, gdyby to była stylizacja, gdyby to pasowało do narracji. Jednak nie jest to narracja kryminału. Ten język to stylizacja na jakiś paranormalny horror, gdzie wszyscy księża i siostry zakonne to tajemnicza sekta zwyrodniałych pedofili i handlarzy dziećmi. Podobną rolę grają zresztą wiejscy wędkarze-pijaczkowie (wędkarze, sądząc po śmieciach, jakie po nich zostają nad jeziorami i rzekami to rzeczywiście tzw. element...), którzy po ćwiartce jak jeden mąż wolą chłopców, a na wsi - oczywiście - nikt przecież o nikim nic nie wie. W dodatku wiejski pijaczyna urasta w powieści do rangi potwora, który straszy ludzi w snach, wodzi za nos całą stołeczną policję a potem...naraz znika bez słowa wyjaśnienia, jak on to zrobił? Piotrowski nabija się z wierzących absolutnie nie wiedząc, czego szukają w kościele, sam zaś tworzy demona, który jest typowym babokiem, jakim straszy się dzieci. I po co? Jakie to ma uzasadnienie? Że niby bliźniętom śnią się te same sny? On sam w to wierzy?? A może to tylko po to, by "urozmaicić akcję"? Szkoda tylko, że czyni to tak niekonsekwentnie - gdyby pociągnął wątek, może powstałyby jakieś popłuczyny po Mastertonie? A tak potwór zdechł, zanim przestraszył. Taka strata...
Od monotonnego języka bardziej jednak irytująca jest maniera polegająca na zohydzaniu bohaterów i miejsc, które czytelnik w mniemaniu autora ma postrzegać jako do gruntu złe i niegodne. Wtedy trzeba to zasugerować w opisie, podbić emocje, jeszcze bardziej obrzydzić. I tak obrzędy kościelne otacza atmosfera, której podobieństw należałoby szukać u Poe'go i w jego straszeniu Cthulhu. To stara technika pseudo-dziennikarzy i publicystów, którzy szczują przeciwko ludziom lub grupom społecznym. W powieści dopuszczalna, bo teoretycznie wszystko bierze się z wyobraźni autora i jest tzw. "dziełem artystycznym", w które nie należy ingerować, które jest wyłączone z oceny i prawdopodobieństwa. Jednak i powieściopisarz ma się trzymać stworzonych przez siebie realiów, by być wiarygodnym! A jeśli Piotrowski wymyślił (o czym donosi w posłowiu) klasztor hieronimek opiekujący się sierotami, kościelny ośrodek odosobnienia dla nieukaranych księży-pdofilów oraz farmę świń w Nietkowie, na której świnie obgryzają trupy ofiar seryjnego zabójcy, to w jakim celu umieszcza zastrzeżenie, że "podobieństwo wydarzeń i osób do rzeczywistych jest niezamierzone"? Czyż nie po to, by właśnie zasugerować, że takie zdarzenia miały jakoby miejsce, a podobne osoby istnieją? Nie przypadkiem, jak sądzę, książka ukazała się w 2020 roku, w szczycie nagonki na KK rozpętanej przez lewicowe media. Charakterystycznym elementem takich nagonek jest ich totalizm - we wszystkich dostępnych formach. Nie zdziwiłbym się, gdyby Piotrowski się w to świadomie wpisywał. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, kto za takimi oskarżeniami stoi, ale w umysłach bezrefleksyjnych czytelników zawsze coś zostanie - zawsze się jakieś błoto przyklei. Ten sposób pisania to powód, dla którego nie uwierzyłbym Piotrowskiemu w nic jako dziennikarzowi. W dodatku "śledczemu" (odpowiednią charakterystykę dziennikarzy śledczych zawarł w swej powieści - przyjmuję, że sam siebie tak samo ocenia). Mam nadzieję, że rodzinna miejscowość (Zielona Góra), a zwłaszcza Nietków, godnie uhonorują autora, który tam właśnie umieścił akcję swej bestsellerowej powieści i tak żywo odmalował ludzi i stosunki tam panujące... Może jakiś pijany, wymiotujący Bachusik w sutannie, ale koniecznie z twarzą autora?
I jeszcze dwa słowa o języku policji. Kiedy w nowoodrodzonej II Rzeczpospolitej powstała policja, każdy kandydat do służby musiał przedstawić nie tylko odpowiednie dokumenty, ale także "świadectwo moralności", mieć określone predyspozycje fizyczne, a następnie ukończyć szkolenie policyjne. Żeby się mógł ożenić, musiał mieć zaoszczędzone 3 pensje przysługujące osobie na wyższym stanowisku od tego, które sam zajmował, a żona miała mieć maturę i posag. W komunizmie być może wystarczała sama "chęć szczera" i przynależność partyjna - być może takie właśnie wyobrażenie o policji ma nadal Piotrowski, gdy "zatrudnia" w policji Brudnego bez aktu urodzenia i jakichkolwiek informacji o jego przeszłości? Przecież jego pierwszemu "dziełu" patronuje Vincent V. Severski (por. Podziękowania), który praktykował jeszcze w komunistycznej milicji (SB), do której zadań należała m.in. walka z kościołem. A milicjanci, jak agenci z "07 zgłoś się", we własnym mniemaniu byli przecież jedynymi sprawiedliwymi, do wszystkich zwracali się z góry i na "ty" i uważali, że mają prawo zgnoić każdego.
Ludzie pragnęli kawału soczystego, podlanego krwią mięcha. Dosłownie i w przenośni.
I dziennikarz brukowca czy autor brukowej powieści musi dać czytelnikowi to, na co czeka, czego pożąda, za co chętnie zapłaci. A płaci najwięcej za "mięcho": krew, dewiacje, bestialstwo, seks (tu akurat bardzo ubogi) i ohydę. Piotrowski wyraźnie chce epatować czytelnika brutalnością, okrucieństwem i bebechami mordowanych. Ludzie (mężczyźni?) nie mają wyobraźni, więc trzeba im to detalicznie opisać. Niska motywacja. Ale "Nie" też z wypiekami czytała masa osób. No cóż, smacznego!
Notatki >> Marzenie wybitnego lekarza o seksie z żoną: "a potem będziemy się dziko i namiętnie kochać" (to najbardziej pieprzne marzenie erotyczne tej powieści). Autor/Korekta: "niby wszystko wyglądało w jak najlepszym porządku"
Igor Brudny to twardy, warszawski glina, który woli nie wracać do swojej przeszłości. Tym razem może jednak nie mieć innego wyjścia. Zielona Góra. Mężczyzna bliźniaczo podobny do Brudnego jest pos...
Igor Brudny to twardy, warszawski glina, który woli nie wracać do swojej przeszłości. Tym razem może jednak nie mieć innego wyjścia. Zielona Góra. Mężczyzna bliźniaczo podobny do Brudnego jest pos...
Nie wiem czemu, ale przed przystąpieniem do czytania tej książki czułam wielki niepokój, może nie wiedziałam co mnie czeka w środku tej powieści. Kto by nie czuł lęku przed nieznanym, ale lubię pozna...
Ostatnio w rękach miałam okazję trzymać moim zdaniem jeden z lepszych polskich kryminałów. Długo zwlekałam, żeby się za tę serię zabrać, całkiem niepotrzebnie. Przemysław Piotrowski zaprasza do świat...
@spiewajacabibliotekarka
Pozostałe recenzje @tsantsara
Bolało?
Zalane deszczem dublińskie ulice w chłodny zimowy dzień nie były odpowiednim miejscem dla szwendającego się małego chłopca. Dobra opowieść zawsze zaczyna się od herba...
Mamy już sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią. To druga książka Petry Soukupovej i - podobnie jak jej debiut (w 2008 nagroda im. J. Ortena ...