Skusił cię okładkowy blurb, to masz za swoje, głupia babo – mogłabym powiedzieć, jednak przecież nie tylko z tego powodu wzięłam się za tę książkę. Rzecz napisał kolega po fachu, autor publikacji dla nauczycieli i uczniów, historyk… Miała to być nieprzesadnie patetyczna powieść w kostiumie historycznym, nie taka, co to ją trzeba czytać stojąc na baczność. Przyciągnęła mnie ta wizja, bo nie chciałam kolejnej historii ubabranej w sosie romantyczno-patriotyczno-bogoojczyźnianym.
Plusem tej książki jest więc wg mnie sam pomysł na nią – minusem to, że pozostał on niewykorzystany, ale o tym za chwilę. Zaletą jest także możliwość wędrowania powstańczym szlakiem pamiętnego 1830 i 1831 roku. Ze względu na okoliczności trudno nazwać tę wędrówkę przyjemną, ale pouczającą i interesującą można jak najbardziej. Myślę, że autor jako historyk dobrze się pod tym względem przygotował i dzięki temu razem z głównym bohaterem i jego towarzyszami poruszamy się najpierw po Warszawie jak na ciekawie prowadzonej wycieczce z przewodnikiem. To mi się naprawdę podobało – ulice, budynki, miejsca ważne z punktu widzenia opisywanych wydarzeń, ale też podwórza, szynki, studenckie klitki. Później pojawiają się kolejne miejscowości (także moje okolice), szlacheckie dwory, lasy kryjące powstańcze oddziałki.
Główny bohater, Marek Dobrawiński zwany Dobrym, wcale nie ma ochoty umierać za ojczyznę. Działania powstańcze go nie interesują i nie przekonują, jest przeciwny „wygrywaniu” samym tylko entuzjazmem i zapałem młodzieży oraz pragnieniem wolności. W powstanie został wplątany przypadkiem i dał się porwać nurtowi wydarzeń, to wszystko. Jest kochliwym lekkoduchem, sprzyja mu szczęście, nie brak też fantazji. Niby uczestniczy w akcji, ale tak naprawdę jest gdzieś obok, nie udziela mu się niepodległościowa euforia. Wysyłają go z odezwą do generała – to idzie. Myślą, że ocalił tegoż przed śmiercią – nie wyprowadza nikogo z błędu. Uważają, że odniósł rany w potyczce – takoż, a niech poczytują mu to za odwagę, może na tym skorzystać. Dobry nie raz i nie dwa powtarza, że dla ojczyzny to on wolałby żyć – i to żyć przyjemnie. Postawa tego młodzieńca niejednokrotnie wydała mi się dość współczesna, mało dziewiętnastowieczna. Wydawałoby się więc, że Mareczek idealnie spełnia warunki do tego, żeby być bohaterem takiej historii, jaką chciałam przeczytać. A jednak okazał się postacią wielce irytującą, typowym leserem korzystającym z życia i okazji, jakie to życie ze sobą niesie. Nie lubię takich ludzi, dlaczego pomyślałam, że Dobrawiński przypadnie mi do gustu? Nie mam pojęcia.
To raz. A dwa – książka jest po prostu nudna. Trochę udaje powieść historyczną, trochę przygodowo-awanturniczą, ale gdzieś przepadł cały materiał i potencjał, który mógł uczynić z niej rzeczywiście dobrą pozycję. Historia zarzuca dowódcom powstania listopadowego opieszałość, czyżby poprowadzenie akcji w ten sam sposób miało nam o tym przypominać? Do tego zupełnie papierowe postacie, niektóre co prawda od czasu do czasu podrywają się do lotu, szybko jednak ich działania rozłażą się po kościach. Opisy potyczek i bitew nijakie, brak im głębi i życia – jedynie finałowa bitwa pod Ostrołęką została pokazana nieco żywiej. Ciekawiej robi się jeszcze, gdy do akcji wkracza żywiołowa i pewna swoich racji Emilia Plater organizująca powstanie na Litwie. Słynna kobieta-powstaniec co prawda znika równie szybko, jak się pojawia, ale Dobrawiński jeszcze przez jakiś czas krąży po okolicy, mieniąc się trochę na wyrost jej posłańcem i udaje mu się nawet wziąć udział w rzeczywistych walkach. Fragmenty opisujące działania powstańcze na tych terenach wypadają w książce lepiej niż te relacjonujące wydarzenia w Warszawie, gdzie studenci głównie patrolują ulice i tak naprawdę czekają, aż wreszcie coś się ruszy.
Podsumowując. Książka może mieć swoją wartość poznawczą, pewną wiedzę o powstaniu listopadowym bowiem przekazuje w osobie i działaniach fikcyjnego Marka Dobrawińskiego – ale z drugiej strony, gdy będę chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tym zrywie narodowym, to sobie poczytam podręcznik albo porządne opracowanie historyczne. A jako opowieść fabularna (z wyraźnymi redakcyjnymi niedopatrzeniami) Dobry od listopada nie zaciekawia – jest do zapomnienia zaraz po przeczytaniu.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.