Nasze szczęśliwe czasy (2013)
kategoria: literatura współczesna, azjatycka
liczba stron: 320
cena: 35,00 zł
wydawnictwo: Kwiaty Orientu
ocena: 9/10
NIEOBECNI
„Kiedy ktoś mówi, że chce umrzeć, to tak naprawdę ma na myśli: - Nie chcę tak dalej żyć. – A nie chcieć żyć w pewien sposób, to chcieć żyć dobrze[1].”
Od początku istnienia prawa za jego łamanie stosowano karę śmierci. Wciąż wzbudza ona w ludziach pewnego rodzaju niepokój. Bo kim jesteśmy, by decydować o śmierci, skoro przecież nie możemy nawet zadecydować o życiu? Oleg Ałkajew – białoruski kat i naczelnik więzienia w Mińsku – powiedział kiedyś: „Człowiek, na którym wykonuje się wyrok śmierci, to już nie jest ten zbrodniarz z sali sądowej. Tam wszyscy na niego patrzą, dziennikarze zadają pytania, jest obiektem zainteresowania, czasem próbuje pokazać, że jest supermenem. Ten, który staje podczas egzekucji w obliczu śmierci, to ktoś budzący litość, biedak, wrak człowieka. Nie umiem tego oddać słowami, nie jestem poetą. To trzeba zobaczyć.”
„Nasze szczęśliwe czasy” to studium życia i śmierci, które pokazuje jak brak normalnego dzieciństwa może się odbić na dorosłym człowieku. Koreańska autorka Ji-young Gong przedstawia nam Yun-su, dwudziestosiedmioletniego człowieka skazanego na karę śmierci i Yu-jeong piękną bogatą kobietę, która nie odnajduje się w życiu. Naznaczona piętnem seksualnego i psychicznego znęcania nie potrafi wybaczyć. Te dwie różne sobie osoby łączy nie tylko samotność, ale i smutek, i niezrozumienie. Na granicy między życiem a śmiercią ich losy zaczynają się przeplatać. Rodzi się między nimi uczucie, które sprawia, że świat przestaje być cały szary.
Początkowo bałam się, że dziewiętnaście niebieskich karteczek poprzedzonych cytatami, będą streszczeniem całej powieści. Na całe szczęście mają one na celu tylko uzupełnienie historii. Są jak taka przystawka przed daniem głównym. Sprawiają, że człowiek zaczyna w czasie lektury błądzić między pytaniami a odpowiedziami. W tym labiryncie wielu zapisków odnajdziemy samotność, która sprawiła, że izolacja jaką jest więzienie, nie była karą, tylko nagrodą. Czytałam kiedyś „Wieżę” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Pisał on między innymi o tym, że ucieczkę przed ludźmi można usprawiedliwić lękiem, ponieważ cierpienie i poczucie osamotnienia na zawsze zostaje zapisane w nasze życie. To, że zaczynamy od czegoś lub kogoś uciekać, nie oznacza, że jesteśmy słabi. Nie potrafimy tylko poradzić sobie z nieszczęściem, przez co jesteśmy bezbronni wobec całego świata.
Taka właśnie jest krnąbrna Yu-jeong. Doświadczona przez życie zamknęła się w sobie na cztery spusty. Powiedziała, że „istnieje wyłącznie dla siebie i nawet umrzeć chce tylko dla siebie[2].” Dopiero kiedy ciotka Monika zaprowadziła ją do więzienia, gdzie od 30 lat odwiedza skazańców, próbując ich resocjalizować… Yu-jeong otwierają się oczy. Przestaje czerpać zadowolenie tylko z sytuacji, w których wszystko i wszyscy kręcą się wokół niej. Przestaje niszczyć siebie. Przestaje chcieć się zabić. Ale zanim to zrozumie… Upływa wiele czasu, w którym krok po kroku poznaje Yun-su.
O Yun-su nie potrafię zbyt wiele napisać. Jego historia o zbrodni, winie, żalu, odkupieniu sprawiła, że przez wiele dni zastanawiałam się, jak w ogóle zacząć recenzję. Przez kartki przepełniona tęsknotą wielokrotnie dusiłam w sobie odruch płaczu – w szczególności, że niektóre fragmenty czytałam, jadąc autobusem. Yun-su jest przykładem człowieka, który zabłądził na swojej drodze. Pokazuje nam dlaczego ważne jest zastanowić się, czy decydując się na dzieci, jesteśmy w stanie zapewnić im nie tylko wyżywienie i dach nad głową, ale i miłość. Bowiem miłość, o której pisze autorka, sprawia, że człowiek nie czuje się samotny. Że mimo porażek, upadków ma dokąd wrócić. Matki są przecież po to, by bronić swoich dzieci. By stawać murem za nim… A nie opuszczać.
Ji-young Gong zrywa maski. Mówi, że każdy z nas jest w pewnym stopniu hipokrytą, który nie potrafi lub nie chce wyrazić swojego zdania. W dużej mierze sama kwestia kary śmierci jest tu dość problematyczna. Bo co zrobić z człowiekiem, który dopuścił się zbrodni? Trzymać go w ciepłym więzieniu? Karmić, mimo że wielu obywateli głoduje i nie ma prądu? Czy też zabić… Zwolnić miejsce w więzieniu. Nie zawracać sobie głowy takimi istotami.
„Często zastanawiam się, czy ludzie to istoty myślące, czy zwierzęta. Myślę o tym, ilekroć widzę tych facetów, którzy chodzą do klubów ze striptizem i robią tam rzeczy, które powinno się robić na osobności. Bezwstydnie wkładają ręce pod spódniczki dziewcząt i je obmacują, bo za to im płacą, obnosząc się ze swoimi pieniędzmi. [3]”
Autorka podkreśla, że nasza hipokryzja jest w nas dość głęboko zakorzeniona. Że potrafimy przekreślić życie jednej osoby podpisem na dokumencie, skazując osobę na wyrok śmierci, a sami zachowujemy się gorzej niż zwierzęta. Ji-young Gong porusza tym samym kwestie „nieskazitelnych i praworządnych” obywateli świata.
Książka nie należy do łatwych pozycji. Skłania do refleksji w sprawach, które wydają nam się już być dawno zamknięte. Porusza nie tylko obszar fizyczny, ale i duchowy, i emocjonalny. Zahacza tym samym o etykę chrześcijańską. Ale nie jest to historia o nawróceniu, które zdejmuje z krzyża. Jest to raczej duchowe oczyszczenie, przynoszące ulgę. Powieść mówi przede wszystkim o tym, że przestępca też jest człowiekiem. Że nikt nie ma prawa na świecie pozbawić kogoś człowieczeństwa. Po lekturze spojrzymy trochę inaczej na świat. Chociaż sprawa kary śmierci dla mnie wciąż pozostaje dyskusyjna. Po części zgadzam się w tej kwestii ze słowami Jarosława Kaczyńskiego w tekście „Czas na zmiany”: „Znoszenie kary śmierci jest nie tylko nielogiczne, ale i niemoralne. Stawia mordercę z góry, w znacznie lepszej sytuacji niż ofiarę. Morderca automatycznie uzyskuje gwarancje życia, choć sam może odebrać je drugiemu człowiekowi.”
_______________________
[1] Gong Ji-young, „Nasze szczęśliwe czasy”, przeł. Marzena Stefańska-Adams, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2013, s. 167
[2] Ibid., s. 22
[3]Ibid., s.120-1
_______________________
Katarzyna Sternalska
~ eyesOFsoul ©
blog Recenzencki