Niezłomność, wytrwałość, poświęcenie... Czasem mimo wszystkich trudności, częściej przeciw oczekiwaniom rodziny i racjonalnemu spojrzeniu otaczających go ludzi. Niesamowita odwaga stojąca w oporze do dyskryminacji ze względu na narodowość, poglądy czy religię. Hektolitry wylanych łez, nigdy nie upadających na palestyńską czy amerykańską ziemię, lecz kolejne strony opowiadanej bez ogródek czy zbędnych słów historii. Opowieści Ahmada, który zza gałęzi drzewa migdałowego spoglądał na utraconą przeszłość, w nadziei na lepsze jutro. Jutro, które nie wiadomo co przyniesie...
Jeden wybór, jedna ulotna chwila sprawia, że życie ulega diametralnej zmianie. Egzystencja, która i tak nie była lekka wśród krwi niewinnych i niesprawiedliwych sądów, trafia na pełną kamieni, raniących stopy, drogę. Dwunaste urodziny Ahmada stają się początkiem dorosłości, a końcem dzieciństwa. Ojciec trafia do więzienia, dom zostaje zrównany z ziemią, a siostra umiera. Chłopiec ma świadomość, że wszystko, co nastąpiło jest jego winą. Nie ma wyboru - musi zaopiekować się rodziną, utrzymać ją i odnaleźć przysłoniętą mglistym widmem lepszą przyszłość. Tylko czy szczęśliwe życie jest jedynym celem, do którego zmierza Hamid obdarzony matematycznym geniuszem, zdającym się nie być ograniczony żadnymi limitami?
Pani Michelle, która z niezwykłym kunsztem spisała swoim piórem fascynującą historię Palestyńczyka, to Amerykanka z żydowsko-polskimi korzeniami. Rodzinne przywiązanie do tradycji i mocno podkreślane więzi z Izraelem, towarzyszyły jej przez całe młodzieńcze życie. Chęć zwrócenia uwagi na dramatyczny los i niejednokrotnie niepotrzebnie utracone szczęście stąpania po świecie Palestyńczyków, zrodziła się podczas studiów na Uniwersytecie Hebrajskim. Jednak, tak jak dojrzewają owoce tytułowego „Drzewa migdałowego”, tak w kobiecie ukształtować musiał się dystans, pozwalający w pełni przekazać emocje i pragnienia dwudziestoparolatki. Jak twierdzi, jej książka, która jest owocem to manifest nadziei na zgodne życie Izraela i Palestyny.
Choć każdy ma świadomość istnienia konfliktu palestyńsko-izraelskiego, wielokrotnie mijany jest on z niekłamaną obojętnością i zatrważającym znieczuleniem. W relacjach telewizyjnych, artykułach prasowych brakuje pierwiastka prawy i realności, który pozwoliłby się na moment zatrzymać, zastanowić, skierować wzrok na to, co trudne i chwilami nawet nierealne. Człowiek chciałby przetrzeć ze zdziwienia oczy, jak gdyby zobaczył senną marę, która zniknie, gdy zamkniemy i przysłonimy na ułamek sekundy oczy. Pani Michelle przychodzi jednak z książką, by zatrzymać rękę dążącą ku zbyt mocno zamglonemu spojrzeniu, pozwalając odnaleźć w literaturze prawdę o tym, czego doświadcza człowiek kilka tysięcy kilometrów dalej. Choć czy faktycznie jest to tak odległe miejsce dla serc niejednego mieszkańca nawet naszego kraju, którego korzenie nadal trzymają się kurczowo zniszczonej cierpieniem palestyńskiej ziemi?
Każde kolejne zdanie pozwala otworzyć serce, czasem zamknięte w bańce nierealnych historii z happy endem, które serwuje czytelnikowi ba (!) polski, ale nawet światowy rynek książki. Amerykańska pisarka daje możliwość oswojenia się z tym, co trudne i bezlitośnie niesprawiedliwe. Jednocześnie ukazując w innej, niż tej, do której dotąd przywykliśmy, scenerii rodzinę i podstawowe wartości, którymi kierują się ludzie. Postacią, do której maksym najbardziej się przywiązałam i osobą, której chłonęłam obecności w życiu rodzinnym Ahmada był Baba. Jego wrażliwość, a jednocześnie inteligencja wynikająca nie z kolejno zdobywanych pokładów wiedzy, a ze zwykłej ludzkiej mądrości, niejednokrotnie pozwalały mi dłużej zatrzymać się nad stroną, kontemplować, w choćby wewnętrznej ciszy z trudem utrzymywanych na wodzy emocji, każde kolejne słowo.
Spotkania z Babą z czasem nie miały jedynie wielkiej wartości dla Ahmeda próbującego odnaleźć receptę na ujarzmienie myśli idących z nim od pewnej ciemnej nocy, ale także dla mnie, szukającej jakże znacznych wskazówek. Nie były to tyle drogowskazy, przez które wyznaczona droga, okazała by się drogą do sukcesu. Były to raczej myśli, które pozwalają mi cały czas wierzyć w własną siłę i szansę odkrycia przeze mnie tego, co w życiu jest najpiękniejsze. Czego? Miłości, kolorów, nieodkrytych miejsc, rodziny, słów? Piękno tkwi w najbardziej zaskakujących rzeczach, i mam nadzieję, że przyjdzie mi je stopniowo odkrywać.
Publikacja została podzielona na cztery części – kolejne okresy w życiu najpierw chłopca, potem młodzieńca, aż w końcu ojca. Z każdym kolejnym etapem na linii wyznaczanej przez egzystencje Ahmada przyglądamy się innym rozterkom i wahaniom. Razem z młodym geniuszem odkrywamy świat znajdujący się poza dobrze znanymi terenami, a czasem i normami społecznymi. Ryzykujemy, próbujemy walczyć z samym sobą. Jednocześnie nie pozwalamy tłamsić potrzeby dobra dla drugiego człowieka. Choć Hamid poznaje gorycz porażek, podnosi się. Razem z jego upadkiem i siłą, pozwalająca podnieść zranione ciało z ziemi, uświadamiamy sobie, że to nie sukces buduje geniuszy i spełnionych marzycieli. To właśnie powstanie po niepowodzeniu stanowi o wielkości człowieka.
Historia Ahmada, pachnie nie tylko migdałami zbłąkanymi wśród liści, jak wielu tamtejszych ludzi, w otaczającej rzeczywistości. Jak każdy maleńki owoc spadający z migdałowca obok drzew oliwnych niosących nadzieję, tak codziennie upada wielu, znikając wśród twardej ziemi okalającej każdy centymetr dopiero co żywego ciała. Sylwetki, z której z jedną miną, strzałem, krzykiem uszła jedna z wielu dusz. Dusz, w których były emocje, pragnienia, marzenia i zwyczajne chwile najdrobniejszych radości w tak okrutnej rzeczywistości. A co najważniejsze była w nich niesamowita siła i potrzeba miłości, brakującej wielu osobom, które mijamy w ferworze chodnikowych zawirowań codzienności.
Książka zdecydowanie uczy. I nie mam tu na myśl zawiłych matematycznych zagadek, które każdorazowo wywoływały na mojej twarzy zaskakujący uśmiech. Ahmad i jego postawa pokazują, że nie należy tracić ani chwili w życiu, które i tak biegnie zbyt szybko. Czy tak prędko jak chłopiec z okładki dążący ku... wyzwoleniu? Przebaczeniu? Marzeniom? Nie wiem, nie mam pojęcia. Sądzę jednak, że każdego z nas ludzi, niezależnie od narodowości, pochodzenia czy koloru skóry stać na próbę podjęcia walki. Batalii o siebie, rodzinę, zupełnie obcych ludzi. Co czeka na końcu drogi? To już zależy od konkretnej jednostki, jej wytrwałości, a czasem też uporu. Czy uda się nam zgromadzić w sobie tak wielkie pokłady odwagi jak Ahmedowi? Czy zdołamy dobiec w kierunku, w którym wyruszył wątły dwunastolatek o niecodzienna, jak na swój wiek, sile ducha? Tylko gdzie dotarł główny bohater, jak potoczyła się jego wędrówka przez odrapane dzielnice, piękne domostwa i zaskakujące swoim rozmachem budynki? Myślę, że wobec tylu pytań, które stawiam, trudno będzie nie poczuć wzmożonej chęci poznania wnętrza „Drzewa migdałowego”. Dziś, jutro, a może za kilka lat... Nigdy przecież nie jest za późno, by otworzyć serce na prawdę.