O twórczości Lesley Livingston nie słyszałam do momentu zetknięcia się z jej debiutancką powieścią zatytułowaną „Oddech nocy”. Już sam widok okładki podziałał na mnie przyciągająco, z ochotą więc zabrałam się za jej czytanie.
Główną bohaterką jest Kelley – siedemnastolatka marząca o wielkich rolach w teatrze. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy przygotowania do premiery spektaklu „Sen nocy letniej” idą pełną parą. Jak możemy się domyślić, nasza bohaterka gra w nim główną rolę, choć zdobyła ją w nieco inny sposób niż moglibyśmy przypuszczać. W jej życiu zaczynają dziać się rzeczy, które uznać można za co najmniej dziwne. Ratuje z opresji tonącego konia, który później zostaje jej współlokatorem, poznaje tajemniczego Sonny’ego Flannery’a… I odkrywa wielką tajemnicę, która dotyczy życia jej i wielu innych osób.
„Kelley usiadła gwałtownie, otworzyła oczy i powidła wzrokiem dokoła. Znajdowała się na scenie, w altanie królowej elfów. Niespokojnie spojrzała przez lewe ramię. Widziała go, przez krótką chwilę. Stał w ciemnym korytarzu, za kulisami po lewej stronie sceny. Zamiast bolesnej tęsknoty zobaczyła jego wzroku zaskoczenie. Jej zielone oczy spotkały się z jego szarymi; dosłownie na ułamek sekundy. A potem zniknął.”
Do powieści na początku podchodziłam dość entuzjastycznie, choć w oczy rzuciła mi się jej niezbyt duża objętość. Nawiązanie do Szekspirowskiego dramatu wydało mi się całkiem dobrym pomysłem i przede wszystkim ciekawą odskocznią od świata wampirów i aniołów.
Pomimo całkiem dobrego ogólnego zarysu fabuły książka okazuje się dość przeciętna. Pierwszym rzucającym się w oczy minusem jest dość słaba kreacja bohaterów. Nie ma w nich praktycznie nic zaskakującego czy oryginalnego, a jeżeli pojawi się już ktoś posiadający te cechy – to wszystkie opisy z nim w roli głównej są krótkie. Do jednych z ciekawszych postaci z czystym sumieniem mogę zaliczyć przede wszystkim Boba oraz współlokatorkę Kelley. Reszta nie odznaczyła się niczym szczególnym.
Język i styl są dość przeciętne, na pewno łatwe w odbiorze i zrozumiałe dla większości, choć brakuje im polotu. Powieść podzielona jest na około czterdzieści krótkich rozdziałów, przez co sprawia wrażenie pociętej. Zastanawiająca jest też różnica w długości oryginału i wersji polskiej, ponieważ dzieli je skromna ilość stu stron.
Autorka całkiem nieźle radzi sobie z popularną ostatnio narracją pisaną w osobie trzeciej. Na tle innych powieści z gatunku wypada jednak mocno przeciętnie, ponieważ nie odznacza się niczym szczególnym i z pewnością nie wnosi do świata fantasy niczego nowego.
Zaskakuje również cena, która jest szalenie nieadekwatna do tak małej książki. Na plus natomiast zasługuje okładka, która przyciąga wzrok na dłuższą chwilę. Jakichkolwiek błędów w korekcie raczej nie ma. Przed każdym rozdziałem widnieje natomiast wizerunek motyla, co uważam za ciekawe acz nieco infantylne.
Reasumując, powieść ta z pewnością nie jest wybitna i wyjątkowa. Można przy niej spędzić miło czas, choć myślę, że przy tylu powieściach dostępnych obecnie na rynku można spędzić ten czas przy czymś nieco bardziej ambitnym i zaskakującym. Polecam wszystkim, którzy mają dużo czasu, chęci i cierpliwości.