Wiecie już, że jestem lekko zafiksowana na punkcie wampirów, a raczej na obserwacji jak owy „gatunek” ewoluuje w literaturze. Po "Wampirku" przyszedł czas na coś poważniejszego i mój wybór padł na kontynuację Mrocznego kochanka, który uwiódł mnie od pierwszych stron i sprawiła, że pochłonęłam pierwszy tom cyklu "Bractwa Czarnego Sztyletu" w oszałamiającym (nawet jak dla mnie) tempie.
"Mroczny kochanek" obiecywał wiele, więc do "Ofiary krwi" zasiadłam z prawdziwą przyjemnością, jednak z każdym rozdziałem mina coraz bardziej mi rzedła, aż w końcu…
Bohaterem drugiego tomu cyklu jest Rankhor, wampir o nieziemskiej urodzie i przy okazji playboy, jakich mało. Jednak pod maską namiętnego kochanka kryje się istota bardzo cierpiąca. Dlaczego? Od dawien dawna Rankhor zmaga się z okrutną klątwą rzuconą przez Panią Kronik. Wampir nosi w sobie demona, który od czasu do czasu bierze nad nim górę i przystojny mężczyzna zmienia się w krwiożerczą bestię, która mogłaby zamieszkiwać piekło. Aby uniknąć niebezpiecznych przemian bohater jest zmuszony nieustannie szukać ujścia złej energii. Jedynymi metodami pozbycia się jej jest przemoc oraz seks. Zaskoczeni? Wiem, mnie ten fakt również nie powalił, a wręcz zniesmaczył. Rankhor za dnia spędza czas na siłowni, a nocą pieprzy się jak królik z byle samiczką „człowieków” (to cytat). Jednak pewnego dnia osłabiony po przemianie w bestię na korytarzu domu, w którym mieszkają członkowie bractwa natyka się na mało urodziwą, zakompleksioną i poważnie chorą Mary, która z wampirami nie ma nic wspólnego. Oszołomiony jej zapachem (w okresie rekonwalescencji bohater ma problemy ze wzrokiem i jest niemalże zupełnie ślepy) postanawia zdobyć ją za wszelką cenę. I tu, na arenę, wkracza pani miłość, w której istnienie nie wierzę. Nie wierzę i koniec, proszę mnie nie przekonywać, że to „uczucie” ma rację bytu w dzisiejszym świecie.
"Ofiara krwi" mnie rozczarowała. Sądziłam, że autorka bardziej skupi się na wojnie między wampirami i reduktorami, a zamiast tego otrzymałam tkliwy romans z odważnymi wstawkami erotycznymi. Oczywiście, czytelnik znajdzie tutaj sceny akcji okraszone krwią i morderczymi walkami, ale przede wszystkim mamy tutaj romansik w stylu zabawy w kotka i myszkę. Mary jest niesamowicie zakompleksioną kobietą zupełnie niewierzącą w siebie. Przypomina mi pryszczatą nastolatkę, która jedyne, co potrafi robić to ubierać się w wory pokutne i uciekać przed spojrzeniami innych. Rozmyślanie typu: 'On jest taki przystojny, taki seksowny i taki niezwykły, jak ktoś taki może choćby na mnie spojrzeć?' mamy na porządku dziennym. Zaś opisy atrakcyjności Rankhora, które możemy czytać na każdej stronie przyprawiały mnie o zgrzytanie zębów. Widać jestem już za stara na wzdychanie do bohaterów książkowych, a przynajmniej do takich ideałów, ale młodsze czytelniczki powinny być zadowolone z pracy pani Ward.
Po cichu wierzyłam, że "Ofiara krwi" będzie lepsza od "Mrocznego kochanka". Nie ukrywam, że byłam tak zauroczona pierwszym tomem cyklu, że nie zauważyłam (a może w "Mrocznym kochanku" nie ma niedopracowania?) lekko kulejącej fabuły. W "Ofierze krwi" dotknęły mnie straszliwie banalne dialogi i nielogiczne rozumowanie bohaterów, którzy w pierwszej części byli idealni, odważni i przezabawni. Teraz zastanawiam się czy nie wrócić do "Mrocznego kochanka" i przeczytać go na „chłodno”, bez emocji, które towarzyszyły mi podczas pierwszego czytania.
Mimo tych maleńkich niedociągnięć i miejscami dłużącej się akcji "Ofiarę krwi" czyta się szybko i nie sprawia ona fizycznego bólu, a przynajmniej nie tym, którzy uwielbiają słodkie, romantyczne historie. Mnie od tak przesłodzonych bajek dla pełnych nadziei na miłość dziewcząt srodze mdli (pewnie, gdybym nie przeżyła tego, co przeżyłam rozpływałabym się nad drugim tomem cyklu tak bardzo jak nad pierwszym). Niemniej jednak przyjemność czytania odbierała mi ta okropna płaksa, Mary i jej paniczne przerażenie spowodowane zainteresowaniem seksownego faceta. Jak można być aż tak przerażonym, gdy ktoś atrakcyjny okazuje nam swoje względy? Nie pojmuję. Gdyby pozbyć się Mary książka na pewno zyskałaby na wartości, a tak? Ja straciłam kilka garści włosów i uszkodziłam sobie szkliwo zgrzytając zębami z irytacji nad niektórymi fragmentami dotyczącymi zabawy w kotka i myszkę. Niemniej jednak powieść polecam, nawet tym, którzy nie mieli okazji przeczytać "Mrocznego kochanka". "Ofiara krwi" jest bardzo luźną kontynuacją pierwszego tomu, więc nie będziecie mieli problemu z odnalezieniem się w świecie bractwa.