Wojciech Szot "Panna doktór Sadowska",
Zofia Sadowska, lekarka, działaczka społeczna, bohaterka jednego z najgłośniejszych skandali obyczajowych międzywojennej Warszawy i procesu sądowego, w którym pozwała "Ekspres Poranny" piszący, że zwabia do domu i uwodzi swoje pacjentki. Jedna członkiń delegacji, która w 1918 roku domagała się u Piłsudskiego otrzymania praw wyborczych dla kobiet.
Co jednak zastanawia najbardziej, to kompletne milczenie na temat procesu Zofii Sadowskiej przez autorów licznych ówczesnych pamiętników. Praktycznie nikt o niej nie wspomina. W czasach, kiedy sprawy sądowe były rozrywką dla wszystkich, kiedy opinię publiczną rozpalała chociażby głośna sprawa Gorgonowej, o skandalu obyczajowym z udziałem Sadowskiej nie napisał nikt. Wydawała się zbyt błaha? Czy o tematach dotyczących płci nie należało w tamtych latach pisać publicznie? A może nie godziło się umieszczać takowych w swoich wspomnieniach?
O ile w literaturze wspomnieniowej ze świecą szukać informacji na temat Zofii Sadowskiej, to prasa, nie tylko bulwarowa, kabarety i teatrzyki regularnie przywołują jej postać. Interesują się mocno jej życiem erotycznym. Powstaje mnóstwo wierszyków i opowiastek z lekarką w roli głównej. Pojawiają się kabaretowe skecze, a teatrzyki wystawiają scenki rodzajowe czy przedstawienia.
Opowieść, którą tworzy Wojciech Szot, oparta jest w głównej mierze na aktach spraw sądowych, artykułach prasowych czy też na satyrycznych tekstach w stylu choćby tego zamieszczonego w czasopiśmie "Trubadur" w 1924 roku, gdzie autor Kazimierz Brzeski tak rymował:
"O Sadowskiej rojno znów,
Pełno wzmianek, rycin, słów,
Hasło w pełnym jest powabie:
Jedną baba drugiej babie!"
Do niego dołączali również inni, jak chociażby Jan Brzechwa czy Julian Tuwim.
Wojciech Szot musi opowieści o niej doszukiwać się w archiwach, doczytywać pomiędzy wierszami, bo chociaż głośno było o Zofii Sadowskiej w opinii publicznej, prywatnie długo pozostawała ukryta przed światem, by wreszcie po latach doczekać się o sobie książki.
Moja "Panna doktór Sadowska" jak wiele innych książek, musiała swoje odczekać. Najpierw zanim została wydana, potem kiedy przyszło mi zabrać się w końcu do lektury. Nie jest to typowa biografia (sam autor to podkreśla w podsumowaniu), a raczej stworzony na podstawie dostępnej prasy i innych dokumentów rys epoki, w której dla związków nieheteronormatywnych nie było miejsca, o człowieku można było pisać do woli, a późniejsze wytaczane procesy sądowe o zniesławienie podgrzewały tylko opinię publiczną. Mam jednak problem z książką, bo niby powinno być interesująco, a niestety tak tego nie odczułam. Chociaż zazwyczaj lubię dołączane do czytanych reportaży czy biografii dokumenty historyczne, tak w tym wypadku ich ilość po prostu mnie przytłoczyła, powodując mniej więcej w połowie utratę zainteresowania lekturą.