Muszę przyznać, że mężczyzna, którego widzimy na okładce do przystojniaków nie należy. Jego postawa oraz zatrzymany „w kadrze” gest do najbardziej pociągających również nie. Mimo to, gdy za oknem coraz zimniej, płomienie, które okalają tę mało urodziwą postać wydają się nad wyraz kuszące. Kto liczy jednak na to, że ów horror rozgrzeje go do czerwoności niestety mocno się zawiedzie. I jest to co najmniej dziwne, bo nie dość, że akcja książki kręci się wokół samozapłonu (lub samokremacji, jak kto woli), to jeszcze wpycha czytelnika wprost w ramiona gwiazdek porno. Mimo tych wszystkich atrakcji pozostajemy niestety niewzruszeni…
Harry Adam Knight zaczyna swoją opowieść mocnym uderzeniem. Poznajemy podstarzałego, mało atrakcyjnego mężczyznę, którego nie stać na to, by zamówić do hotelowego pokoju towarzystwo. To, co bierze za szczęśliwy traf – czyli poznaną w barze nimfomankę – w rzeczywistości przynosi mu ogromnego pecha. Nieokiełznana kobieta płonie bowiem w jego ramionach, ale bynajmniej nie z pożądania…. Po tym efektownym wstępie jest już tylko gorzej. To zdarzenie oraz serię innych, tajemniczych podpaleń zaczynają badać dwaj agenci ubezpieczeniowi – Lattimer i Grierson – pracujący dla Insillu. Śledztwo idzie im jednak, jak po grudzie: ciągle trafiają na ślepe uliczki, a ich podejrzenia są wyśmiewane. Zapewne nigdy nie przestaliby kręcić się w kółko, gdyby na swojej drodze nie spotkali Carol, siostry jednej ze spalonych ofiar. Dzięki niej wpadają na trop pewnego producenta filmów porno, a stąd już tylko krok do rozwikłania zagadki.
Pochodnia przypomina bardziej thriller z elementami słabego kryminału niż horror. Owszem mamy tutaj ofiary okrucieństw i bolesne śmierci, jednak brakuje w tym wszystkim jakiegokolwiek napięcia. Nawet plastyczne opisy płonących ludzi i badanych pogorzelisk nie są w stanie wciągnąć czytelnika do świata powieści i wzbudzić w nim niepokoju. Pozostaje on więc całkowicie obojętny na toczące się wokoło ludzkie – nazbyt papierowe – dramaty. Knight poległ na całej linii, niestety nie udało mu się wszystkiego załatać i przysłonić falującymi biustami. Fabuła najzwyczajniej w świecie jest uboga i przewidywalna, a nieciekawi i nijacy bohaterowie, jak po sznurku przemieszczają się z punktu A do punktu B, podążając, jak cielęta na rzeź do koszmarnie rozczarowującego zakończenia.
W Polsce książkę wydano w 1991 roku, a jak wiadomo, jeśli chodzi o fronty to lata dziewięćdziesiąte rządziły się swoimi prawami. A Phantom Press to już w ogóle – cóż to były za grafiki! Zakładano wtedy – zresztą słusznie – że wygłodniali zagranicznych autorów czytelnicy, nie będą wybrzydzać, nie trzeba będzie więc ich wizualnie dopieszczać. Kiczowata i krzykliwa okładka Pochodni ma w sobie urok tamtego czasu. Myślę, że nikt się nie pogniewa jeśli napiszę, że w tym konkretnym wypadku zawartość warta jest opakowania i odwrotnie: wyszło po prostu słabo. Książkę Knighta warto polecić więc tylko zagorzałym fanom Phantom Pressu i tym, którzy mają sentyment do horrorów z lat osiemdziesiątych.