Na kartach powieści odnajdziemy smutek i melancholię, walkę serca z rozumem, świat snu i spirytyzmu, magię oraz rzeczy tajemnicze i niedozwolone. Zostało tu jednak też miejsce na wzruszającą miłość, tęsknotę, przyjaźń i zaufanie. Ci, którym na nas zależało, czuwają nad nami nawet ze świata umarłych.
Akcja książki rozgrywa się w Ameryce końca XIX wieku. Dwie siostry – Lia i Alice Milthorpe – urodziły się po to, by wypełnić mroczne, osnute mgłą tajemnicy proroctwo. Powieść zaczyna się pogrzebem ojca dziewczynek, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Sam motyw, zarówno duchów, snów jak i grożącej światu apokalipsy, jest w literaturze aż nazbyt dobrze znany. Tutaj autorka dopisała mu tylko swoją własną legendę, jednak mimo to czytelnik niecierpliwie czeka by poznać jej zakończenie. Zmartwiło mnie jedynie to, że historia jest jak na mój gust zbyt prosta, a główna bohaterka wszystko to, co się wokół niej dzieje przyjmuje za oczywistość, nie wariuje, nie próbuje zaprzeczać, po prostu godzi się z losem i faktem, że magia oraz próbujące się przedostać do naszego świata złe dusze, naprawdę istnieją.
Cała fabuła przedstawiona jest z punktu widzenia Lii, w pierwszoosobowej narracji, za którą osobiście nie przepadam, jednak co mnie przyjemnie zaskoczyło – bohaterka opowiada w czasie teraźniejszym, nie przeszłym. Powoli, w zawirowaniu wydarzeń, szesnastolatka poznaje swoją rolę i przeznaczenie. U jej boku, by stawić czoła starej przepowiedni, stoją wierne przyjaciółki – poznana w szkole Wycliffe, do której bliźniaczki uczęszczały dwa razy w tygodniu, Włoszka Luisa oraz Angielka z ponadnaturalnymi zdolnościami, Sonia. W książce nie brakuje również wątku romantycznego. Lię i Jamesa łączy głębokie, trwałe uczucie. O tym co do siebie nawzajem czują autorka wspomina wiele razy. Jednak, jak wszystko inne w powieści, jest to miłość wzruszająca i smutna lecz – co mnie osobiście ucieszyło – na szczęście nie tragiczna.
Michelle Zink od zawsze fascynowała się dawnymi mitami i legendami, a teraz zgrabnie wykorzystuje je w swojej powieści. Mimo to, wydanie książki wcale nie przyszło jej łatwo. Zanim udało jej się „Proroctwo Sióstr” opublikować, drogę do sukcesu znaczyło aż pięć maszynopisów, które nie zostały wydane.
Powieść czyta się bardzo przyjemnie – dosłownie „jednym tchem”. Autorka zgrabnie stworzyła ponury, gotycki klimat. Jej stylowi pisania również nie można niczego zarzucić, a wydawnictwo Telbit postarało się o ładne wydanie. Twarda oprawa, gdy zdjąć z niej obwolutę, jest czarna, zupełnie jak znaleziona przez Lię tajemnicza księga. Z łatwością można sobie wyobrazić, że to właśnie ją trzyma się w dłoni. Stronice na dole oraz na początku rozdziałów ozdobione są pełnym klimatu wzorem, tylko treści na każdej stronie jest jak na mój gust odrobinę zbyt mało. Książka, mimo swoich 367 stron, nie jest wcale dłuższa od tych najbardziej popularnych dwustu-parudziesięciu kartkowych. Natomiast dużym plusem jest to, że taki jej układ z pewnością przyspiesza czytanie.
Motyw który spodobał mi się najbardziej to złośliwa i wredna Alice. Z miejsca stała się moją ulubioną bohaterką. Jej charakter i zachowanie wzmacnia w powieści mroczny, pełen tajemnic nastrój. Mimo to, dziewczyna nie jest doszczętnie złą osobą. Ona też się waha. Pytanie tylko, jak daleko jest zdolna się posunąć by osiągnąć upragniony cel?
Historycznemu klimatowi powieści niewiele mam do zarzucenia. Może tylko to, że dla mnie było go trochę za mało i nie zdążyłam zachwycić się pięknem XIX wiecznej, wiejskiej posiadłości, w której mieszkały bliźniaczki. Za to niepokojącym i zapadającym głęboko w pamięć podróżom w „pozaświaty” niczego już nie mogę zarzucić.
Jeżeli ktoś lubi tajemnice, gotycki klimat oraz fabularne nawiązania do demonów i aniołów, to „Proroctwo Sióstr” zdecydowanie jest lekturą dla niego. Ja sama z prawdziwą przyjemnością zabiorę się za drugi tom. Poza tym to wręcz idealna pozycja na nadchodzące Halloween!