Przychodzi w życiu taka książka, która sprawia, że brakuje słów. Zostawia czytelnika z otwartymi ustami, wzrokiem utkwionym w dalekiej przestrzeni i w całkowitym bezruchu. A kiedy w końcu zbierze się siły, by wstać i powrócić do rzeczywistości, w duszy nadal wieje zimną pustką, a serce jest dziurawe, przestrzelone. I chciałoby się powiedzieć milion słów, a można jedynie dławić łzy w zaciśniętym gardle. Taką właśnie książką jest dla mnie "Złodziejka książek" Markusa Zusaka.
Liesel ma 10 lat, gdy trafia do rodziny zastępczej w małym miasteczku niedaleko Monachium. Oderwana od matki, pozostawiona u obcych ludzi, pośród conocnych koszmarów i zapachu wojny unoszącym się w powietrzu, zaczyna smakować życie. Jej największymi przyjaciółmi są słowa, których uczy się w towarzystwie Papy i Rudy - chłopak z sąsiedztwa, z którym połączyła ją trwała i wyjątkowa więź, tak bardzo naturalna, prawdziwa i szczera, jak może być tylko przyjaźń dwójki dzieciaków. Historia Liesel to historia złodziejki książek, przeplatana dźwiękami akordeonu, rozmowami z żydowskim bokserem, krzykami Mamy i bólem. Bólem nadziei, dorastania, starty, rozpaczy i śmierci. Bólem życia.
Są takie książki, które traktują o cierpieniu i śmierci, a mimo to nie wzbudzają głębszych emocji. Są takie książki, które opowiadają wzruszające historie, a mimo to łzy nie przychodzą. "Złodziejka książek" prezentuje typ całkiem odmienny - to po prostu historia codziennego życia małej dziewczynki. Zapis jej przeżyć, uczuć i wydarzeń, których doświadczyła. Zapis małych radości i wielkich smutków. Obraz wojny w oczach niemieckiego dziecka. I to wszystko, można by powiedzieć. Dlaczego więc historia kilku lat życia zwykłej Liesel sprawia, że w oczach zbierają się łzy, w gardle zasycha i gorycz pochłania czytelnika na długie godziny i dni? Dlaczego wojna, która w książce nie występuje bezpośrednio, mimo tego krzyczy do odbiorcy każdym słowem i zdaniem?
Markus Zusak uczynił rzecz niesamowitą - napisał historię o wojnie, unikając patosu. Napisał o niej bez wielkich słów i bez bohaterstwa na polach bitwy - napisał o niej z perspektywy codziennego życia, napisał tak prawdziwie, szczerze i naturalnie, że bez najmniejszego trudu możemy identyfikować się z bohaterami, wczuć się w ich sytuację, postawić się w ich położeniu. I właśnie to boli najbardziej.
Postacie nakreślone przez Zusaka wchodzą w te rejony człowieczeństwa, o których chcielibyśmy zapomnieć, wchodzą głębiej, niżbyśmy chcieli. Pozostawiają piekący ślad w tych miejscach naszego jestestwa, których sami już nie odwiedzamy, udając, że nie istnieją. Tak więc słowa zostają zasiane, a niewygodne pytania zadane.
Czyniąc narratorem swojej historii Śmierć, Zusak zrobił jeszcze jedną świetną rzecz - w sposób nietuzinkowy, całkowicie oryginalny i wyjątkowy scharakteryzował jej postać. Nierozerwalnie związał czytelnika z narratorem, nie dając mu odetchnąć. Popchnął go w ramiona upersonifikowanej Śmierci, całkowicie przełamując schematy i banały.
Markus Zusak to siewca słów - sadzi je, pielęgnuje i zbiera plon. "Złodziejka książek" jest napisana w sposób przepiękny, zachwycający. Każde słowo ma w niej swoje miejsce, każde buduje klimat i atmosferę. W tej powieści nie ma zdań niepotrzebnych, nie ma słów bez znaczenia. Metafory i sformułowania użyte przez autora, już na zawsze pozostaną w mojej pamięci.
"Złodziejka książek" wynosi literaturę wojenną na wyższy poziom. Ukrywa wojnę w codziennych zmaganiach, nie umniejszając przy tym w niczym jej ważności i wydźwięku. Pozostawia czytelnika ze szlochem w gardle, smakiem goryczy na języku i spustoszeniem w sercu. Pozostawia go w stanie emocjonalnej rozsypki z boleśnie obnażoną duszą i rozpaczą ukrytą w kącikach ust.