W czasach studenckich namiętnie kupowałam „Bluszcz” – pismo kulturalne dla kobiet, z tradycjami wydawniczymi (1865–1918, 1921–1939, reaktywacja 2008–2012). „Bluszcz” ceniłam za teksty, podziwiałam grafikę. Później przyszedł czas na „Kukbuk”, czasopismo kulinarno-kulturalne, gdzie z pietyzmem gładziłam kolejne strony. Do dziś mam na półce sporą kolekcję i jakiś sentyment do tego typu czasopism. W tegoroczne wakacje w moje ręce trafił „Przypływ” czyli magazyn literacki – do „Bluszcza” i „Kukbuka” mu daleko, ale z chęcią chciałam sprawdzić co w trawie piszczy.
„Przypływ” to polskojęzyczny magazyn literacko-publicystyczny, którego wydawcą jest Psychoskok. Redakcja magazynu mieści się na Florydzie. Nazwiska twórców „Przypływu” nie przyciągają – przyznaję, że dla mnie to kompletnie nieznane osoby. W numerze, który trafił w moje ręce znalazły się dwa opowiadania (jedno o perypetiach sercowych amerykańskiej Polki, drugie to lekko skomplikowana opowieść o Irmie), dialogi z ławeczki w formie dramatu, wspomnienia oficera AK, trochę poezji i tekst o Czesławie Niemenie (właściwie skróty wywiadu). Jak się okazało – wydano dwa magazyny, w 2019 i 2020 roku. Autorami są m.in. Marta Kisielewicz, Anna Kłosowska, Aleksander Janowski i Jerzy Tabor. Inicjatorem, pomysłodawcą i wydawcą jest wspomniany Aleksander Janowski - pisarz, tłumacz literatury rosyjskiej, członek klubu Sobieski i Polskiego Związku Literatów.
Literacko magazyn mnie do siebie nie przekonuje. Poezji nie czytam, moje ostatnie z nią doświadczenia były w czasach późno szkolnych więc trudno mi ocenić wiersze opublikowane w magazynie. Opowiadania – w mojej ocenie przeciętne, do przeczytania na raz. Twórczość tzw. szufladowa. Całość mocno florydzka, amerykańska. Bo i bohaterowie z USA, i tło wydarzeń tamże. Co zwróciło moją uwagę to wspomnienie o Czesławie Niemenie – a dokładniej fragmenty jego wypowiedzi. Cenię twórczość Niemena więc lekturę magazynu rozpoczęłam od tej części.
Czego brakuje w „Przypływie” to myśli przewodniej czy tematyki całego numeru. Taki zabieg sprawia, że wszystkie teksty mają wspólny mianownik. Przykładem niech będzie las – wtedy i wiersze, i opowiadania, i grafika nawiązuje do lasu. Dla czytelników nie lada gratka, a i dla autorów to może być spore wyzwanie trafić tekstem w przyjęty temat. Być może autorzy i redakcja dopiero się rozkręcają i w kolejnych numerach zaskoczą czytelników.
W obecnej formie „Przypływ” mnie do siebie nie przekonuje. Treść przeciętna – nie wiem czy któryś z przeczytanych tekstów zostanie ze mną na dłużej. Miałam wrażenie, że to teksty wygrzebane gdzieś z czeluści szuflady. Forma wydania – poniżej średniej. Brakuje koloru, fotografii, jakiegoś projektu całego magazynu. Jedynym plusem jest format magazynu – dobrze, że nie jest ogromną „płachtą” czy niewyobrażalnie grubą księgą. A i okładki obu numerów do siebie zbliżone (podobna grafika, różna kolorystyka, na myśl przychodzi skojarzenie z Florydą). Wszystkie te minusy może to kwestia budżetu przeznaczonego na magazyn?
Mało w polskim internecie opinii o „Przypływie”. Czytelnicy raczej chwalą pomysł, mniej wypowiadają się o tekstach. Piszą, że to dobrze, że „Przypływ” powstał, że rodacy za granicą będą mieli wreszcie polski magazyn literacki. Nie od dziś wiadomo, że język to nie tylko forma komunikacji, ale i symbol. Ponadto może stanowić deklarację tożsamości narodowej i etycznej. Szczególnie na obczyźnie słowo polskie brzmi mocniej i silniej.
Myślę, że grupą docelową to przede wszystkim czytelnicy kręgu polskiej Polonii, która wręcz pragnie polskiego słowa na obczyźnie.