"Ile tu było kryminału w kryminale?". Często zadajemy sobie to pytanie, czytając powieści przypisane do tego gatunku wydane w ciągu ostatnich kilku dekad, prawda? W wypadku książek Puzyńskiej, z jej ambicjami psychologicznymi, obyczajowymi, historycznymi i rustykalnymi, może nawet częściej niż w wypadku innych autorów. No to w tym wypadku młoda pisarka chyba trochę wzięła się na ambicję i dała nam coś, czego nader istotne fragmenty, zapewne dużo ponad 50% tekstu, to jest jak najbardziej pełnokrwisty kryminał. Cóż, "Zgłobę" rozpoczyna cytat z Cobena, twórcy, o którym można powiedzieć wiele, ale akurat nie to, że nie umie w powieść poświęconą tysiącu różnych spraw wpleść nader klasycznej historii kryminalnej - widocznie lektura jego dziełek owocuje teraz w pisarstwie pani Kasi. I tak mamy tu wcale dobrze zrobioną grę z czytelnikiem - "A widzisz, to jest dokładnie odwrotnie niż się spodziewałeś" (tak, mam tu na myśli motyw z "Musimy porozmawiać"), tak dobrze, że aż szkoda, że całość mieści się na dwóch trzech czy stronach, mamy przypominanie sobie różnych szczegółów ze śledztwa, mamy jeżdżenie od więzienia, poprzez kostnicę, do ośrodka dla nerwowo chorych, mamy postać, która pojawia się w dwóch miejscach powieści, a my powinniśmy skojarzyć, że to ta sama osoba, mamy błędne założenia osób prowadzących śledztwo, mamy Dobrego Faceta, Który Na Takiego Nie Wygląda, mamy wreszcie... cóż, normalne (no, z grubsza) śledztwo, prowadzone - zaznaczmy to - w znacznym stopniu wewnątrz jadącego auta - wiadomo jak zamknięcie na tak małej powierzchni może działać na ludzi i rozwój ich wzajemnych relacji.
Kwestia tego, na ile są to elementy specyficznie cobenowskie, na ile zaś ogólnogatunkowe, może zapewne pozostawać przedmiotem dyskusji, ale powiedzmy to wprost - to wszystko całkiem nieźle działa. Wciągamy się w to dochodzenie (no, mniej - więcej), czekamy na rozwiązanie sprawy. Nawet ta końcowa rozpierducha wyszła w miarę fajnie, choć rzucał się w oczy fakt, że Puzyńska ma niewielkie doświadczenie w konstruowaniu tego typu scen. Podkreślmy to, czekamy na to rozwiązanie sprawy niezależnie od tego, na ile jesteśmy emocjonalnie związani z ofiarą tej, konkretnej, zbrodni (albo i nie zbrodni, to, czy w ogóle miała ona miejsce również jest przedmiotem ustaleń).
Właśnie, postacie i nasza relacja z nimi. Nader łatwo zauważyć, że pisarce bardzo zależało na tym, byśmy taką relację złapali od razu, od samego początku, bez chwili zwłoki. Rzecz ciekawa, tyczy to w równym stopniu nowych bohaterów, wprowadzonych na potrzeby tej konkretnej powieści (w ich wypadku zresztą czasem aż lekko zahacza to o śmieszność), jak i naszych starych znajomych. Tak, każdy, dla kogo byłby to pierwszy kontakt z pisarstwem Puzyńskiej z miejsca wiedziałby jacy są Klementyna, Daniel czy Malwina, ba, wiedziałby też całkiem dobrze, jaka sieć wzajemnych emocjonalnych relacji ich łączy. I, trzeba przyznać, to wszystko również jakoś tam działa, nie dość, że jesteśmy z tymi ludźmi, to niektórzy z nich - tak, mam na myśli tych "jednoodcinkowych" - mają potencjał, by na dłużej pozostać w naszej pamięci. Tak przez p*jebanie, jak i przez różne odcienie normalności.
No, okej, autorka trochę sobie ułatwiła w tym względzie zadanie przez to, że widzimy ich w aż tylu planach czasowych, jako dzieci, potem jako jakoś tam przypominających te dzieci a jakoś od nich różnych młodych dorosłych. Ale to przecież też trzeba umieć zrobić.
Widać także wyraźnie, że w finale pisarce bardzo zależało na efekcie katharsis. Coś się skończyło, jakieś koszty wszyscy ponieśliśmy, więc niech coś dobrego z tego wyniknie. Niech nas to oczyści. I to, niespodzianka, też działa. Też czujemy to oczyszczenie. Taki oddech, że teraz będzie może lepiej (ba, Klementyna prowadzi sobie w tej scenie niezobowiązującą rozmowę :) ).
Hmmmm, to przypadek, że do tej pory pisałem o "greckim katharsis" (czy tam czasem "elementach greckiego katharsis") w moich reckach (liczba mnoga, tak, zdaje się, że było tego więcej niż jedna) dziełek Cobena? :)
Okej, dodajmy dla porządku - wszystko to jest wciąż w znacznym stopniu oblane sosem takiej typowej Puzyńskiej niezborności. Każdy, kto zna tę pisarkę wie mniej więcej co mam na myśli - ciągle ma się wrażenie, jakby autorka nie do końca panowała nad całą historią. Jakby pisała często niespecjalnie czytając to, co wychodzi jej spod klawiatury. Tu jest tego pewnie sporo mniej niż zazwyczaj, ale nie można powiedzieć, by to zjawisko całkiem w tym tomie zanikło. Cóż, niektórzy powiedzieliby zapewne, że tylko dodaje to tekstowi uroku :)
Swoją drogą to obok tych Cobenowskich (próby naśladowania jego śmieszkowato-ironicznego stylu są w powieści zawarte w ilościach zupełnie śladowych, napiszę przy okazji), widać w "Zgłobie" także wpływy pewnego polskiego pisarza piszącego literaturę megapopularną. Postacie układają playlisty i mamy erudycyjne wzmianki o zwyczajach seryjnych morderców. Resztę dopowiedzcie sobie sami ;)
Bardzo mocne 7/10, z całą sympatią dla Cobena i prób rozwijania się poprzez lekturę przez panią Puzyńską :)