Jest sierpień roku 2005, Kasia właśnie pochowała matkę i wraz z dopiero niedawno odnalezioną starszą siostrą, przyjmuje kondolencje od uczestników pogrzebu. Chociaż właściwiej byłoby powiedzieć, że kondolencje przyjmuje głównie Kasia, bo Małgorzaty, owej starszej siostry, nikt tu prawie nie zna, a i ona zdaje się być oszołomiona tyloma obcymi twarzami. Matka, ta, która właśnie zmarła, oddała starszą córkę do adopcji. Żadna z dziewczyn nie ma bladego pojęcia, dlaczego tak się stało i liczą po cichu na to, że może na stypie na wierzch wypłyną jakieś rodzinne tajemnice, czy sekrety, które wyjaśnią tą kwestią, lub chociaż trochę naświetlą powód tego dziwnego kroku matki. Jednak w najgorszych przypuszczeniach, nie były w stanie przewidzieć, jakich rewelacji się dowiedzą, jakie tajemnice poznają i jak bardzo będą żałować, że je poznały... Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że gdyby znały, to na pewno wtedy właśnie, przypomniałyby sobie słowa Emila Ciorana "Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci" ani w swojej, a tym bardziej w cudzej.
"Każda rodzina ma szafę, w której trzyma trupy, czasem wypadają...".
Z szafy tej rodziny, wypadło wiele trupów i smród się zrobił niesamowity. Ale najgorszy "smród" doleciał z krematoryjnych kominów, owianego złą sławą obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Bo nie gdzie indziej, tylko właśnie tam prowadzą wszystkie ścieżki rodzinnych tajemnic. Można powiedzieć, że właśnie tam zaczęła się historia Katarzyny, Małgorzaty, Staszka, Hildegardy i wielu innych członków ich dużej rodziny.
Z Przemysławem Semczukiem spotkałam się już przy okazji książki "To nie przypadek" w której "załatwił" mi nostalgiczną podróż do miasta mojego dzieciństwa, więc wiedziałam już, że mogę się spodziewać bardzo ciekawej lektury, chociaż tym razem, nie o bliskich mi stronach rodzinnych. Tak w rzeczywistości było, "Cyklon" jest niewątpliwie bardzo ciekawą powieścią, którą czyta się jak najprawdziwszy thriller pełen akcji, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że jest on osnuty na prawdziwej historii, prawdziwej rodziny i człowieka, który przez 30 lat ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Przy czytaniu trzeba zachować dużą czujność, ponieważ autor bezceremonialnie i zwinnie niczym baletnica skacze po linii czasowej. Mamy rok 1944, a zaraz za chwilę 1984, by jeszcze za moment wskoczyć do roku 2005, czy 1999.
Jedno mi tylko jakoś nie daje spokoju. Książkę otwiera prolog, w którym autor opisuje scenę z obozu w Auschwitz z sierpnia roku 1944, kiedy to właśnie na szubienicy za próbę ucieczki ma zawisnąć pewna młoda para ludzi. Ona jest Żydówką o imieniu Mala i jak pisze autor, ma długie czarne włosy. Czy to jest możliwe? Długie czarne włosy Żydówki w Oświęcimiu ?