„Nic się nie równa powrotowi na łono matki po tak wielkim cierpieniu. Chyba tylko niebo…?”
„Rycerz z Alcántary” zamyka cykl poświęcony przygodom Luisa Maríi Monroya de Villalobos, napisany przez hiszpańskiego autora Jesúsa Sáncheza Adalida. Po raz kolejny, i już ostatni, zaprosił on czytelników do poznawania historii Hiszpanii przez pryzmat losów młodego i dzielnego hidalgo. Zaskoczyło mnie, co prawda, że opowieść kończy się, gdy bohater ma nieco ponad trzydzieści lat i nie jest zapewne u kresu życiowej drogi. Ale może to i lepiej pozostać z lekkim niedosytem i rozbudzoną ciekawością, co do dalszych jego losów. Najważniejsze, że czerpałam niewątpliwą radość z lektury, bo była ona prawdziwą przyjemnością i źródłem wiedzy.
Luis María wraca po wielu latach do rodzinnego domu, niestety, mimo czułego powitania ze strony matki i brata, ten powrót wcale nie jest taki, jakiego byśmy się spodziewali. Po chwilach euforii, nadchodzą pierwsze strapienia, a z czasem jest ich coraz więcej. Wszystko się zmieniło. Dom rodzinny, zachowany we wspomnieniach przez czternastoletniego chłopca, nie istnieje. Nie ma już w nim miejsca dla Luisa Maríi. Dodatkowy ból sprawiają podejrzliwe spojrzenia i szepty za plecami, jakoby nasz bohater pozostał muzułmaninem. Dochodzi do nieprzyjemnych utarczek z sąsiadami. Narasta również konflikt z bratem, który rozgoryczony kalectwem, stał się człowiekiem zgorzkniałym, skłonnym do pijaństwa i źle zarządzającym rodzinnym majątkiem. Atmosfera zaczyna być dusząca. Miałam wrażenie, że dopiero we własnym domu odczuł, jak wielkie piętno odcisnęła na nim długoletnia saraceńska niewola, czyniąc go obcym pośród najbliższych mu osób. Jedynie matka patrzy na niego z niezmienioną miłością w oczach, ale on nie jest już dzieckiem, jego świat nie zamyka się w matczynych ramionach. Musi nadal szukać własnego miejsca.
W tej sytuacji wezwanie do klasztoru Alcántara staje się wybawieniem, mimo że oznacza ostateczne rozstanie z domem. Bohater podejmuje nowe wyzwanie.. Pokornie przyjmuje na siebie obowiązki świeckiego członka zakonu i żyje według obowiązujących w nim zasad. Ale jego przeznaczeniem nie jest spokojna egzystencja w cieniu klasztornych murów. Bo oto król Filip II potrzebuje go do wykonania tajnej misji najwyższej wagi. Okazuje się, że musi wrócić do Stambułu. Zostanie szpiegiem Katolickiego Króla w państwie Wielkiego Turka. W podróży towarzyszyć mu będzie niejaki Hipacio (źródło kłopotów) oraz Juan Barelli, członek Zakonu Maltańskiego, któremu również powierzono tajną misję. Współpraca z nimi okaże się bardzo skomplikowana, a Monroy znów zostanie porwany w wir przygód, niebezpiecznych sytuacji i romantycznych uniesień. Czy będzie mógł liczyć na pomoc dawnych sojuszników? A może w odległym kraju, w którym doznał swego czasu największych krzywd, odnajdzie szczęście?
Zanim jednak Luis María dotrze do celu, odwiedzi wiele innych miejsc.. Niebywale interesujące były dla mnie opisy ówczesnej Wenecji, widzianej oczami naszych bohaterów, zadziwionych wspaniałym miastem zbudowanym na wodzie.
Jesús Sánchez Adalid przyzwyczaił czytelnika do swojego bardzo rzetelnego warsztatu pisarskiego. Z wirtuozerią wplótł po raz kolejny losy swego bohatera w wydarzenia historyczne. wspaniale oddając po raz kolejny atmosferę tamtych czasów. Wprowadził czytelnika w nową epokę. W Hiszpanii władzę przejął Filip II, w Stambule, po śmierci Sulejmana II, panuje sułtan Selim II, któremu nadano przydomek Pijak. Konflikt między dwoma światami coraz bardziej się zaostrza. Kolejna konfrontacja wydaje się nieunikniona.
W tej części pojawił się również niezwykle ciekawy wątek historyczny, dotyczący losów Żydów wygnanych przez Inkwizycję z Hiszpanii. Monroy zrozumie, jak wielkich krzywd doznali oni ze strony chrześcijan. Zobaczy, że świat nie jest czarno – biały. Każdy ma swoje racje, co nie oznacza, że racje innych ludzi są niesłuszne. Sam, będąc ofiarą Inkwizycji, wie najlepiej, jak łatwo wpaść pod jej bezwzględny osąd i jak trudno się przed nią bronić. Nawet wtedy, gdy jest się całkiem niewinnym człowiekiem. Temat do głębokiego przemyślenia, zwłaszcza teraz, w czasach rosnącego problemu fanatyzmu wszelkiego rodzaju.
Podczas lektury dopadł mnie jednak „syndrom księżniczki na ziarnku grochu’. Coś uwierało delikatnie, chociaż na początku nie mogłam znaleźć źródła tego dyskomfortu.. Przecież to Adalid, przecież nadal ciekawie i na poziomie, do którego mnie przyzwyczaił. I w końcu znalazłam! Zmieniła się tłumaczka. Nie wpłynęło to oczywiście na jakość książki. Nadal język jest wyszukany i doskonale oddaje atmosferę epoki, ale ta zmiana jest zauważalna.
Trudno rozstawać się z tą trylogią tak wspaniale opowiadającą o historii Hiszpanii. Może wydawnictwo „Bellona” zaoferuje wkrótce inne tytuły autorstwa tego znakomitego pisarza? Nie ukrywam, że bardzo na to liczę.